Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kieszeń nałapał cukrów ze stołu — w ostatku na ganek się wyrwał i tu posłyszał, gdy o Godziembie sobie rozpowiadano. Schwytawszy tak doskonałą plotkę, powrócił z nią co najprędzéj za krzesło wojewodziny, czatując na chwilę, gdy jéj będzie mógł to podać do ucha... Dopatrzył wreszcie wolnego momentu i szepnął, że Godziemba był we dworze i postawił się ostro panu wojewodzie...
Wojewodzina była jeszcze surowszą od męża, z siebie więc sądząc, nie wątpiła, iż katastrofa nastąpi, któréj tego dnia rada była uniknąć. Gdy po tém po raz pierwszy zbliżył się do niéj mąż, odwiodła go na bok...
— Zjawił się słyszę Godziemba — szepnęła mu na ucho... czyście go już kazali zamknąć?
— Nie — odparł wojewoda — zmitygowałem się... Chwalił mi się, że do dworu Brühlów należy — to mi wszystko jedno... Dziś frej — nie przystoi mi tego dnia truć — jutro go wezmą i w kajdankach do Niemirowa zawiozą...
Wojewodzina nie odpowiedziała nic... Bebuś, który był za krzesełkiem ukryty, słyszał wszystko i uradował się niezmiernie.
W téj chwili kapela huknęła, i wojewoda pospieszył, gdzie go obowiązki powoływały...