Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usłyszawszy nazwisko generałowicza, panna cześnikówna nic a nic nie zmieszana, rozśmiała się, spojrzała w tę stronę gdzie stał, potém na chusteczkę, którą w ręku trzymała spuściła oczy, podniosła je... i zdawała się mówić, że odgaduje polecenia, ale one ją niewiele obchodzą. Miała coś w sobie dziecięcego, naiwnego, śmiałego razem i skromnego...
— Generałowicz szczyci się jego przyjaźnią... odezwała się po cichu...
— Wolnoż mi spytać, czy umiał sobie także życzliwość pięknéj kuzynki pozyskać?
Cześnikówna niby się trochę namyślała — i cicho szepnęła:
— Pan hrabia wiesz, że nam bez pozwolenia starszych — nie wolno życzliwością rozporządzać...
Trochę żartobliwości smutnéj było w tych słowach, które o uczuciu nie świadczyły...
Starosta tak się zajął druchną, iż o narzeczonéj zapomniał. Mniszech którego minister wykomenderował, szepnął mu coś w téj chwili na ucho, i wziąwszy go pod rękę powoli z zaczarowanego koła wyprowadził. Oczyma pożegnał Brühl piękną cześnikównę — zmuszony będąc odejść.
— Mój drogi — szepnął mu szwagier — wszyscy uważają że jesteś do zbytku grzeczny w wigilią wesela dla pięknéj kuzynki. Wojewodziny oczy zaczęły świecić złowrogo, musiałem cię odciągnąć Na Boga... odłóż to na potém...