Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani sobie zapewnie nie możesz mnie przypomnieć, rzekł starosta kłaniając się — a ja — nie jest to komplementem, ale największą prawdą — ja od pierwszego spotkania z nią, do dnia dzisiejszego jéj obraz miałem w pamięci, i — na pierwsze wejrzenie ją poznałem! Czy przypomnisz sobie pani tego chłopaka, co ją w dniu... wstąpienia na starostwo w śliczną rączkę pocałował??
Cześnikówna słuchała wciąż się uśmiechając zarumieniła się, pobladła, zmieszała trochę, odzyskała zaraz dziecięcą swobodę i spokój, i odpowiedziała głosem srebrzystym:
— Hrabia się pewnie mniéj zmieniłeś odemnie... ja także poznałam go... zaraz...
— Czyni mnie to bardzo szczęśliwym... zawołał Brühl... nad wyraz szczęśliwym... Nie wiem czy wrażenia tych lat tak są trwałe czy jakiś dziwny urok rzuciłaś pani na mnie.
Śmiechem przerwała mu cześnikówna, i niewinnie, jak wówczas kiedy miała główkę całą w pukle ustrojoną — popatrzała mu w oczy.
— Pan jesteś pochlebca... rzekła.
— Pozwolisz pani, ażebym ją kuzynką nazywał, od jutra będę miał do tego prawo — począł Brühl nie zważając, że się nań zwracają oczy — i bądźmy dobrymi przyjaciołmi — proszę o to...
Mój przyjaciel Sołłohub dał mi polecenia do pani, lecz spodziewam się innym razem się z nich wywiązać...