Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

całował, któréj wspomnienie go nie opuszczało... tę, ku któréj tak tęsknił... Wiedział wprawdzie że ją tu spotka, mówił sobie nawet, że wypieszczony w wyobraźni ów obraz jéj, rzeczywistość zaćmi, że się rozczaruje... Niestety! — dziecię wyrosło na anioła... rzeczywistość przeszła marzenie... Cześnikowa Potocka gasiła co ją otaczało...
Brühl zapomniał o narzeczonéj, o weselu, o oczach, które na niego były zwrócone, i byłby stał tak nieruchomy nie wiem jak długo, bo spotkał wejrzenie i pół uśmieszek na jéj ustach, gdyby pan generałowicz Sołłohub nie ujął go w téj chwili pod rękę.
— Widzisz ją! zawołał w uniesieniu, którego pohamować nie umiał. — Brühl! drogi przyjacielu — teraz zrozumiesz mnie może... i będziesz miał litość nademną...
Alojzy ledwie słyszał co mówiono do niego; myślał właśnie jakby się mógł zbliżyć do niéj. To go tak zajmowało, że się nie wahał użyć fortelu...
— Zareprezentujże mnie cześnikównie, rzekł, a raczéj przypomnij, bo mi się zda, żeśmy podobno znajomi z sobą...
Sołłohub w przekonaniu, że narzeczony w wigilię ślubu wcale nie jest niebezpiecznym rywalem, rad z żądania, pochwycił go pod rękę i przecisnął się z nim do panny cześnikówny.
Zaledwie go przedstawiwszy, chciał mu dać zupełną swobodę i wysunął się. Cześnikówna piękne oczy zwróciła z dziecinną śmiałością na Brühla.