Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wkrótce marszałek zbaczając do dóbr swoich pożegnał szwagra, wyrażając mu zarazem radość z dokonanego aktu i uszczęśliwienie, że się straszliwa pańszczyzna skończyła.
Rozstali się, i starosta z dworem swym, późno w noc do przygotowanego dobiegł noclegu, po takiém znużeniu potrzebując nadewszystko spoczynku...
Lecz szlachta miejscowa, która wiedziała o przejeździe młodego Brühla, powitała go tu tłumnie, i nie zabrakło na klientach... petentach — na ukłonach i mówkach, którym uśmiechać się i dziękować za nie było potrzeba...
Zbywszy się téj napaści, już miał starosta, zrzuciwszy suknie co rychléj paść na łóżko, gdy kamerdyner posługujący mu oznajmił, że jakiś jeszcze nieznany jegomość, który nazwiska nie chciał objawić, ale starym i poufałym mienił się przyjacielem — dopraszał się gwałtownie posłuchania.
W pierwszéj chwili Brühl ofuknął kamerdynera i chciał odprawić natręta — lecz ten powrócił z naleganiem, z prośbą, i drzwi wreszcie się otworzyły... Z głową osłonioną kapeluszem, który mu całą twarz okrywał, obwinięty płaszczem, ukazał się w progu mężczyzna słusznego wzrostu. Brühl spoglądał dosyć zniecierpliwiony i wnijściem i maskaradą, gdy nagle gość zrzucił kapelusz i z radosnym krzykiem rzucił mu się na szyję.
— Ha? prawda niespodziankęm ci sprawił co się zowie? — Musiałeś mnie przeklinać, że ci zmę-