Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale — ja — ja za mąż iść nie chcę ja klasztor wolę...
To wyznanie tak było przerażające, iż madam padła, usłyszawszy je, oczy sobie zasłaniając rękami.
— Chère Marie! a toż co znowu! nie rozumiem! dla czego?
Wyrwały się te słowa pełne znaczenia biednéj wojewodziance, a teraz sama miarkowała, iż niemi powiedziała za wiele... Szukała w myśli — jak się miała tłómaczyć... i nie znalazła nic...
Dumont czekała.
— Zlituj się, dla czegóż klasztór ci na myśl przychodzi? To najsmutniejsza rzecz w świecie... Nie wiesz kogo ci przeznaczają. Ma to być człowiek młody, piękny dobrze wychowany... i wielkiego rodu...
Marya, któréj czytane książki może na myśl przyszły — zebrała się na odpowiedź.
— Ale — moja pani Dumont — ja tego pana nie znam — on mnie...
Francuzka łzę otarła i obejrzała się.
— Tak — to prawda, rzekła — lecz u was magnatów inaczéj się nie żenią. Dobrze nam ubogim, poznawać się, podobać wybierać, wam to zabronione... Trzeba się zgadzać z przeznaczeniem.
W tych dniach — dodała ciszéj, naznaczony mąż przyjeżdża... Słuchajże mnie dobrze: — wojewodzina chce, abyś nie była zbyt nieśmiałą, ani nadto poufałą — abyś go nie zrażała... Masz być