Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widząc Francuzkę milczącą, ale potakującą i posłuszną, powtórzyła jéj razy kilka instrukcye matka i biorąc za klucze — bo sama od apteczki nosiła zwykle — dała znak skończonéj konferencyi. Madam dygnęła i wyszła — lecz tak zadumana a smutna, iż ani wiedziała jak stanęła u drzwi, i stała pod niemi tak długo, aż ją hałas bawiących się wrzawliwie dwojga młodych dziewcząt, przywiódł do przytomności.
Marynia jak zwykle stała w oknie od ogrodu... i patrzała zadumana w ulicę...
Mamyż zdradzić wielką tajemnicę, któréj się nikt a nikt w świecie nie domyślał, o któréj nikt nie wiedział...? Marynia czytała dużo romansów — miała usposobienie do marzeń... i choć sama się do tego sobie nie przyznawała — kochała się... a szczęśliwy wybrany — szalał tajemnie wzdychając do wojewodzianki. Romans ten trwał już ze trzy lata, — nie wiem tylko czy go tak nazwać było można. Nigdy podobno nie przemówili do siebie ani słowa... Młodemu dworzaninowi wiadomo było, że gdyby był podnieść śmiał oko na córkę wojewody, dostałby sto na kobiercu i jutro znalazłby się na drugim końcu świata... Zakochać się w Maryni takiemu biedakowi, było toż samo co zapragnąć gwiazdy z nieba...
Lecz są takie siły, których złamać nikt nie może — oczy wojewodzianki spotykały się z wejrzeniem dworzanina, i nauczyły się mówić do siebie,