Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skradła się do drzwi wchodowych i otworzyła je nagle... Złapany na uczynku Bebuś, chciał pierzchnąć nogą się o coś zaczepił i padł.
— Łajdak jakiś! paskudztwo!... krzyknęła pani nogą tupiąc — idź mi zaraz niech ci, nie kto inny tylko ochmistrzyni, da rózeg piętnaście, i żebyś mi kwitek przyniósł na to..
Bebuś coś bełkotał, ale drzwi się nielitościwie zamknęły, wojewodzina bez najmniejszego wzruszenia powróciła do krzesła...
— Przysuń się tu moja Dumont, odezwała się po cichu.
Posłuszna Francuzka przyniosła krzesło i siadła. Jéjmość nie wiedzidała od czego począć. Westchnęła pierścionek na palcu obracając machinalnie.
— Mam ci to oznajmić moja Dumont, rzekła wreszcie, że stracisz jedną z wychowanek... Marysia młoda, bardzo młoda jeszcze, mogłaby poczekać, delikatna jest i wątła... wcalebym sobie nie życzyła już za mąż jéj wydawać — ale cóż chcesz? Składają się tak polityczne okoliczności i rachuby Jegomości pana wojewody.
— Ach! westchnęła Francuzka mimowolnie łamiąc ręce, bo wiedziała, jaką ta nowina przykrość zrobi wojewodziance...
— Nie ma o tém co mówić — ciągnęła daléj pani, — że co się postanowiło to spełnić się musi. Dzięki Bogu, dzieci nasze tak wychowane, że zrobią co im każą. Nasza to rzecz im szczęście obmyślać.