Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wało, ulegał dobrowolnie — przybierało ono formy usługi, pomocy, współczucia, podziału pracy. Wojewoda mógł się czasem mniemać panem, ale w istocie nigdy nim nie był, chyba mu dopuszczono i pofolgowano — względem obcych się nim okazać.
W wychowaniu dzieci matka naturalnie pierwszy głos miała i kierowała niém wyłącznie; ona dobierała ludzi, odprawiała ich i z doniesień faworytów dawała o nich wyroki. Surowość, z jaką trzymano dwór, aby się nie śmiał rozpasać, jeszcze większa może była względem dzieci, nieustannie mianych na oku. Wojewodzina była w zasadzie tego przekonania, iż rygor jeden kształci, że jest konieczny, że nadeń innego środka wychowczego nie ma. Drżały one wszystkie na widok matki, chociaż je kochała, ale pokazać im tę miłość nazywało się słabością, strzegła się tego wojewodzina, za jéj przykładem mąż iść musiał.
Nie pieszczono więc ani dziedzica jedynaka, który miał być spadkobiercą téj potęgi, ani dziewcząt — jakby do najtwardszego uspasabiając je życia. Były to istoty zahukane, drżące, nieśmiałe, zmęczone ledwie ważące się podnieść oczy, a przez sługi trochę psute po kątach. Nigdy pono wojewoda nie pomyślał o tém, że syn który od dziecka żadnéj nie miał woli, kiedyś prawie nieograniczoną miał dostać i mógł jéj nie umieć użyć lub nadużywać.
Wśród tych trosk o rodzinę, o znaczenie w kraju, zdobycie sobie stanowiska odpowiedniego