Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widzisz! Myślisz, że mnie co królem jestem — lepiéj??...
Siedzieć tu w téj Warszawie? Co tu za opera? jakie polowanie? Lasy daleko! Obrazów nigdzie nie ma... ja się męczę... a cóż robić? co robić?...
Sięgnął król ręką po kufel, napił się trochę, splunął, pociągnął z fajki, zaopatrzył się w ogień i nagle zapytał:
— Jak ty myślisz? będzie ponowa? Hm! zapolowałoby się?
Nagłe przejście do innego przedmiotu zmieszało Brühla, choć do tego był przywykły.
— Ponowa? powtórzył. Wątpię...
Wstał August i ręką się zasłaniając wyjrzał oknem.
— Ehe! bąknął — szyby marzną... wątpię, żeby śnieg padał. Gdzie to tu — w téj Polsce! albo tu śniegi padają jak należy?
Westchnął, zamyślił się, głowę spuścił, zapomniał już widocznie, że rozpoczętéj nie dosnuł rozmowy. Dopiero po chwili podniósłszy oczy na Brühla, popatrzywszy nań, dobrodusznie mu się zaczął uśmiechać.
— Wszak ci mówiłem... rzekł: — gotuj się do tego, że cię ożenią... Ale co ci to szkodzi? Nie jest to tak straszna rzecz... przyzwyczaisz się — jesteś młody...
Starosta warszawski miał od dzieciństwa poufałość do króla, tak, że ośmielił się go zapytać: