Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skarbnik nic nie rzekł... głowę tylko spuścił; siedział markotny. Ucztowanie, jak się tego było można spodziewać, ogromnie się przeciągnęło. Noc już była a u stołów i po kątach sal zapijano jeszcze i gości nie wypuszczano. Najchmurniejsze twarze powoli się rozjaśniały i do ogólnéj zastosowały pogody...
Skarbnik miał się wysunąć, zostawiając Laskowskiego, gdy z głębi sali począł się ku niemu gwałtownie przeciskać Żebrzyński, rękami w górze gestykulując, aby się dlań zatrzymał...
Gdy się w końcu dobił do skarbnika, po drodze kilka kielichów potrąciwszy i parę libacyi otrzymawszy na kontusz... chwycił go za rękę... i uprowadził nieco na stronę...
Czy skarbnik masz w lasach dyfferencyę z królewszczyzną?? zapytał.
— Któż ci o tém powiedział? pendet sprawa od lat piętnastu, dotąd nie rozstrzygniona... odparł Zagłoba zdumiony — jam już o tém prawie zapomniał.
— Jego Ekscellencya, minister Brühl, kazał mi wam oznajmić, iż dnia wczorajszego podpisał rozkaz komisyi zjechać na grunt i słuszną dać wam satysfakcyę.
Ścisnął go znacząco za rękę.
Skarbnik zbladł i stanął milczący.
— Bóg zapłać — rzekł sucho — ja Jego Ekscellencyi nie mam szczęścia znać, ani wiem zkąd