Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będzie wychylić ten kielich za zdrowie i sukcesa, za powodzenie wszelkie pana skarbnika dobrodzieja i całéj jego rodziny...
— Wiwat! krzyknięto — Wiwat do koła. — Brühl podał rękę, gracko kielich spełniając; skarbnik nie wiedział już sam, jak kielich dziękczynny do dna wysączył...
— Proszę być łaskawym na mnie... dodał kłaniając się starosta i odszedł...
Skarbnik stał jak słup...
— Ot to go z mańki zażyli! rozśmiał się Laskowski — byłby z kamienia, gdyby go to nie poruszyło...
Rzeczywiście jak nań podziałała ta grzeczność — nie wiadomo, ale Zagłoba się rozruszał, i zobaczywszy kielich przed sobą nalany... drugi wypił z roztargnienia... Przyniesiono właśnie sarninę, obudzony winem znalazł się apetyt... wziął dobry zraz i powtórzył...
Ze złego humoru zostało tylko zafrasowane milczenie.
— To ten furfant Żebrzyński, co się całe życie wszystkich klamek czepia — tego mi piwa i konfuzyi nawarzył — w duchu rzekł skarbnik — gdybym go we cztery oczy pochwycił — dałbym mu dopiero...
Niedługo na to czekać potrzebował, bo młodego Brühla o kilka kroków odprowadziwszy, Żebrzyński się zawrócił nazad i sam nastręczył skarbnikowi.