Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nalewano téż tak troskliwie, że kieliszek żaden przez jednę sekundę nie stał próżny... Czatowali nań opatrzeni w gąsiory słudzy, a skoro któremu zabrakło w nich cieczy, wnet na dany znak od beczki leciała w pomoc zapaśna brygada... Gdy pierwszy toast za zdrowie króla Jegomości, a potém duchowieństwa i senatorów wypito, sypnęły się jedne po drugich wiwaty... którym za każdym razem trąby wtorowały... A że stoły nie wszystkie z sobą były w wziązku, pito u jednych inne, u drugich różne zdrowia, jak komu fantazya przyszła... Z rozkazu ojca, młody starosta z kieliszkiem w ręku, mając za sobą piwniczego, który zafarbowaną nalewał go wodą, szedł od jednéj do drugiéj gromady z każdą z nich trącając się, ściskając, wzajem grzecznościami obsypując... i pijąc ochoczo.
To mu pono najwięcéj serca zjednało.
— Wielkich nadziei młodzieniec! mówili starzy... tak się już dziś akkomodować umie! ho! ho! pójdzie wysoko w obywatelstwie!
Pana podkomorzego Laskowskiego wciągnął Mazur mu pokrewny; Laskowski niemal gwałtem zmusił skarbnika, aby mu towarzyszył. Wzdragał się stary zrazu, aż złośliwa ciekawość przemogła...
Siedli wiec jakoś razem: podkomorzy, skarbnik, Kostrzewa, Ocieski i Babiński...
Zagłoba po cichu drwić począł — ale rozpatrzywszy się po ludziach, rozsłuchawszy w mowach, ustał prędko... Nie jadł wprawdzie, i kieliszka