Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nieprzyjaciele cieszyli się zawczasu. Elegancya w juramencie uchodziła, w mowie do szlachty trzeba było zrozumiałego dla niéj użyć języka, zwrotów, tradycyjnych niemal frazesów, na które jak się mógł zebrać paniczyk?
Stał się cud — Brühl obrócił się twarzą ku publice i począł... Szatan mu chyba szeptał... bo mówił z pamięci, ze swobodą największą i takiemi słowy, że wprost za serce chwytały... Począł od podziękowania Majestatowi, daléj panu wojewodzie, następnie wszystkim przytomnym a łaskawym panom a braci, skarbiąc sobie miłość ich i względy...
Jak musztardą posypana była mowa łaciną, wyglądały z niéj znane owe a ulubione dicta, mądrość wieków i tradycye Rzeczypospolitéj szlacheckiéj. Starzy się aż popłakali...
Przyszło do nominacyi urzędników grodzkich, których wybór był szczęśliwy i umiejętny...
Rosła w Mazurach miłość dla pana starosty, rósł i on sam w ich oczach... Cóż dopiero, gdy konkludując szczęśliwym zwrotem swą oracyę i polecając z pokorą służby powolne szlachcie — ozwał się z zaproszeniem obecnych wszystkich na „ów chleb przyjacielski“, o którym już nie wątpiono, że suchy nie będzie...
Gdy skończył, uniesienie nie znało granic; żartownisie i niechętni umilknąć musieli, a na złeby było wyszło każdemu, ktoby naówczas lekceważąco o panu staroście się odezwał...