Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wojewoda mazowiecki aż go ucałował... a Brühl zapłacił zaraz Poniatowskiemu za syna i do piersi go swéj przycisnął... W téj chwili dwóch kamerlokajów w kanarkowéj liberyi ze srebrem, otwarło drzwi drugiéj sali, muzyka na galeryi zabrzmiała marszem i całe towarzystwo do jadalni ruszyło...
Przyjęcie u króla było téż królewskie, choć sam monarcha nie znajdował się w Warszawie i prawa ręka pańska go zastępowała. Było naówczas zwyczajem chwili biesiadowania i miejscu, w którém do uczty przystępowano, nadawać jak największą świetność, jak najwytworniejszą fizyognomię. Zasiadający do jedzenia pasł najprzód oczy widokiem sreber i kryształów, kwiatów i łakoci, które czekały na ostatnie danie... muzyka czarowała uszy, woń napawała powonienie — wszystkie zmysły używały... cała istota ubłogosławiała się rozkoszą i zapominała niemal, że była śmiertelną.
Z takiéj uczty wychodził — kto mógł wyjść o swéj sile — dziwiąc się, iż na świecie czarno było i smutno... a chłodno... Wielu wśród snu sardanapalowego traciło pamięć początku i końca, pomnąc tylko błogie wrażenia owego raju... z którego wynieśli go hajducy do lektyki lub karocy...
Tego wieczoru kobiet, czarodziejek, któreby urok biesiady podniosły czarnemi oczyma — nie było, za to tém większa panowała swoboda...
A że przyjęcie już szło niemal na rachunek przyszłego starosty, młody Brühl, wedle obyczaju