Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/587

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem zrobić siurpryzę. Pomiędzy elegią Ernst’a, a karnawałem Paganiniego...
— Jakto! ma pan go na programie! — zawołałem zdziwiony.
— A cóż pan myślisz; ja go nawet gram najlepiéj, bo jest w nim piekielnego szału dużo, a to odpowiada mojemu temperamentowi muzycznemu. Otóż, pomiędzy elegią Ernsta a karnawałem, odczytam epizod z mojego poematu. „Śmierć samobójcy!“
— Nie śmiem odradzać, ale przedmiot!
— Wzniosły, tragiczny, dramatyczny, bajronowski! Pisałem ten epizod w chwilach rozpaczy, gdym zwątpił o tym aniele moim... czy on zdoła poświęcić się dla mnie... Laudanum stało na stoliku... wiersz!... posłyszysz pan... strach.. jak wąż mieniący się wszystkiemi barwami wije się... syczy, bryzga jadem rozpaczy.. błyska oczyma fascynującemi... Nie chwaląc się, panie dobrodzieju, co to Słowacki przy mnie! Być może, iż nie jest to tak wykończone, ale ogień i siła, piekielne...

„Ziemio, ty krwi kałużo błotnista!..

Zaczynał deklamować wśród ulicy, gdym go pożegnał, tłómacząc się, że nie chcę, aby mi przedwcześnie psuł wrażenie...
Nadszedł dzień przeznaczony na koncert... Pogoda, która trwała do wieczora, popsuła się o zachodzie słońca, mały deszczyk padać zaczynał.
Deszkiewicz, opiekujący się poczciwie niepraktycznym Dereczką, pierwszy się znalazł przy nim na miejscu.
Widząc mnie nadchodzącego, wciągnął do pokoiku, w którym już Dereczko się znajdował. Przywdział on swój zwykły strój koncertowy. Ponieważ szło mu o to, aby i powierzchownością zajął publikę, kazał się ufryzować.
Śmiesznie mu z tém było.
Koszula nieposzlakowanéj, śnieżnéj białości, krochmalna jak deska, okrywała piersi, spięta dwoma guziczkami pseudo-koralowemi. Frak, mocno zużyty, był przecież nie gorszy od tych, w których kielnerowie posługują. Chociaż zdaje się, że Dereczko zegarka nie miał, łańcuszek na kamizelce kłamał jego przytomność.
Buty były tak misternie wyświeżone, iż zdawały się wychodzić od szewca.
Głowę podnosił ku górze — zawcześnie lubując się muzyką, którą miał nas napawać. Skrzypce swe nosił już w rękach, coraz to po strunach ich przebierając, i uchylając drzwi do sali, aby się przekonać, czy publika nie zaczyna przybywać.
Wistocie zjawiła się dotąd tylko akompaniatorka z mamą.