— Bierz go licho tego Pankiewicza, który raz wraz choruje, bo się zalewa, jak jegomość chcesz, ja robotę mam zawsze, będziemy z sobą drzewo piłowali.
Czemuż nie? Jestem przekonany, że mi z tém będzie zdrowo! Co mam robić? próżnować? bąki zbijać, a siłę, która jest, marnować? Prawda, że mi wieczorem ręce bolały i kto wié, czy pod pachami nie nabrzękło, ale to przejdzie... Gagatkiem żadnym nie byłem, siłę mam jeszcze! A do piły, panie poruczniku! Słowo daję, śmiać mi się chce... Żeby tylko moja szlachta się o tém nie dowiedziała, boby mnie ukamienowali.
Zarobiłem parę złotych, które mnie więcéj uszczęśliwiły, niż dawniéj tysiąc. Niéma to jak ubóstwo, aby dodać smaku do wszystkiego...
24 grudnia. Co tam ten biedny stary Filip Chromy zrobi beze mnie? Pankiewiczowi dał abszyt, a ja tymczasem dłużéj z nim drzewa na żaden sposób trzéć nie mogę. Siły mnie zupełnie opuściły. Musiałem się wczoraj położyć i ot, jeszcze na samę wigilię Bożego Narodzenia majstrowéj mojéj chorobą uczynić przykrość. Boć to rzecz nieprzyjemna chorego miéć pod bokiem, ale ani stęknę, ani drgnę, ani pisnę, ani się ruszę! Sza! choć okrutnych bólów doznaję.
Niewielka sztuka... (tu zmazano)...
Zimno w izbie, palce kostnieją, pisać niepodobna, a obok dzieci huczą! daj im Boże na zdrowie. Jakie to wesołe!... Coś mi jest bardzo, bardzo niedobrze; żebym mógł choć zasnąć!
25 grudnia. Na mszy świętéj, na pasterce być nie mogłem, przykro mi to bardzo, ale nogi mam obrzękłe, obuwia ani wciągnąć, w głowie się jakoś kręci, w ustach zasycha, no, i oczy się kleją, może choć zasnę.
Miałożby to być już oswobodzenie?
Niech Bóg czyni ze mną, co Jego wola i łaska; żyło się téż dosyć! Stań się wola Twoja i niech za wszystko Imię Twe będzie błogosławioném.
Na ostatniéj stronicy zeszytu, po ogromnym żydzie, który wygląda, jakby na nim z rąk pióro wypadło, obcą ręką dopisane:
„Dn. 25 Decembris 18.. Wezwany przez majstrową Łukaszową Niedźwiedzką do chorego człeka, mieszkającego u niéj w komorném, wyspowiadałem go jeszcze przytomnego i dałem mu wijatyk i oleje święte.