Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/529

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

3 czerwca. Chłopiec mnie codzień więcéj zajmuje, prawdę rzekłszy przez egoizm — paskudna ludzka natura. Nie mam się do kogo przywiązać. Mysz mi zginęła, wróble się absentują — chłopak daleko mi więcéj robi satysfakcyi, zwłaszcza że roztropny.
Chodziłem na zwiady do przekupki, u któréj teraz bułki sobie kupuję; dopytałem nazwiska domniemanego ojca matki; po téj nici do kłębka dojdę i gienealogią Czupurnemu wysztyftuję i metrykę mu wynajdę, bo jużci gdzieś chrzczony był.
Zgadało się o tém z Sulzerem, który biedę klepiąc, zwykle ubogich leczy i łachmany zna doskonale. Sulzer mi mówi, że matkę jego pamięta, że istotnie chłopak już był na świecie, gdy się ten łajdaczyna z nią ożenił. Ona szła za niego, aby miéć podporę w mężu, a on — by miał z niéj sługę. Kobieta była delikatna, słabowita, zamęczył. Sulzera zawołali do niéj, gdy już nie było żadnego ratunku, opowiadała mu o swojém życiu. Była wprzódy garderobianą u starościnéj N... Syn jéj, młody chłopak, całemu jéj nieszczęściu winien. Starościna, dowiedziawszy się o stosunkach, wypędziła ją z domu bez litości. Miły Boże! znam ten dom! Starościna za młodu nie była tak surową dla siebie i wiele mówiono o jéj różnych miłostkach. Ale, co wolno Jowiszowi, nie wolno... prostéj garderobiance. Pana starościca, a dziś senatora S... znam nawet. Że téż się ani spytał, ani dowiedział, co się z nieszczęśliwą stało.
Dosyć, że to cały romans ten chłopiec — a właśnie nie komu innemu się dostał w ręce jak mnie! Zrządzenie, Opatrzność boża.
4 czerwca. Spotkałem się dziś z gospodarzem na schodach; ja, choć go tu wszyscy nie lubią lokatorowie, jestem z nim w dobrych stosunkach. Niezły człowiek, tylko trochę gorący. Zajmuje się handlem i ma na dole sklep łokciowy. Nieustanny kłopot, kontrola, doglądanie muszą wpływać na charakter. Ma na głowie i administracyą kamienic dwóch i handelek.
Zobaczywszy mnie, przywitał bardzo uprzejmie, była godzina poobiednia, szedłem właśnie do Kasi na kawę, zaprosił mnie do siebie, niéma co mówić bardzo grzecznie. Dwoje ich jest, podżyli ludzie, mają podobno tylko jednego synowca i to urwisza, z którym sobie rady dać nie mogą. Nudzą się, szczególniéj ona, bo sama jedna siedzi, a jak się wymodli w kościele, kwiatki poleje, kabałę parę razy pociągnie, chyba w okno siąść i na ulicę popatrzéć. Mieszkanie mają wcale porządne, choć przez oszczędność od tyłu i w sąsiedztwie tego niesfornego małżeństwa, które takie hałasy wyprawia.
Gdyśmy siedli do kawy, a nie można powiedziéć tylko że