Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/526

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z Czupurnym jesteśmy za pan brat. Ryzykuje się od progu do pół pokoju i wszystko ogląda, oczyma sznurkuje. Takie to ciekawe a rozgarnięte — a takie brudne. Straszniem się śmiał, gdy mi dziś z pychą oznajmił, że gospodarz go przyjął w miejsce stróża. Słyszę, nie chciał na żaden żywy sposób, a ten mu po nogach pełzał, żeby na próbę go tylko, na tydzień choćby przyjął, i zaklina się, że domu nie odstąpi, i że wszystkiemu radę da. Ciekawym. Gospodarz przez kalkulacyą gotów go zatrzymać, a to się na nic nie zdało. Dziecko się zamęczy, no, i niczego się nie nauczy i na wiek wieków zostanie przy miotle i cebrze.
23 maja. Znowu myszy mojéj niéma. Prowadzi życie nieregularne, tegom się po niéj nie spodziewał, bo minę ma uczciwą, a bałamuci się. Nie spodziewam się żeby ją jakie nieszczęście spotkało.
Że dziś deszcz padał, nie rychłom wyszedł. O niezwykłéj godzinie patrzę, z dziury którędy ona przychodzić zwykła, wyłazi pyszczek, ale nie jéj. Dowodnie wiem, że nie jéj. Ta wchodzi śmiało, a ten intruz oglądał się i oglądał, więc jak nie tupnę nogą — a nie pójdziesz ty mi precz! Dosyć że się już i inne o tym przesmyku dowiedziały. Ale za się! miejsca jeszcze wakującego niéma, a ja kilku myszy żywić nie mogę, zwłaszcza, że ten Czupurny, no — nie można się nie ulitować, a bywa, jak powiada, głodny. Jużci nie kłamie.
24 maja. Teraz gdy przychodzi po dzbanek a niéma co robić, czasem się zagadamy. Spytałem go, ile ma lat.
— Tego to ja nie wiem, proszę pana. Jak matusi się zmarło, to mnie Izydorowa przekupka wzięła z miłosierdzia, com siedział, ja tam nie wiem, coś lat dwa przy straganie. Razem jéj bułkę zwędził, czegoś zła, zła — i precz — a że mnie szewc Sawikowski widywał, poszedłem do niego. Wzion mnie. Myślałem, co mnie swego rzemiosła uczyć będzie, a on za uszy wytargawszy, powiedział, żem smarkacz, że mi jeszcze zawczasu. Tom po to u niego był, żeby się znęcali nade mną, kto żyw. Majstrowa sobie, Sawikowski sobie, a szelmy chłopcy, to łaska boża, żem wyszedł z duszą. Bywało od serów na głowie guz na guzie, a sińców to ani zliczyć. Napije się majster, to bylem pisnął, to wali pociągaczem, bo to u niego był zwyczaj i po trzeźwemu, żeby rozumu nabijać, dostawało się i drugim. Tak-em go i porzucił.
— Cóż z ciebie będzie? — spytałem.
— Jak Pan Bóg da, stróżem będę; a na co mnie więcéj. Demko, słyszę, strach co pieniędzy nazbierał.
Rozśmiałem się.