Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/466

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzéć. Gozdzki był olbrzymiéj postaci, jak dąb, ramiona szerokie, co się zowie piękny mężczyzna, głowa zawsze do góry, czapka zawsze na bakier, ręka w boki. Starosta wysoki, chudy, kościsty, niepozorny, twarz żółta, oczy wpadłe i koso patrzące, trochę przegięte, więcéj miał minę franta niż zawadyaka. U Gozdzkiego noga i ręka pańska, u starosty stopy ogromne, ręce kościste, czarne. Z wojewodzicem straszno się było spotkać, bo albo zabił lub zapoił; z tamtym się rozdraźnić, człek spać nie mógł spokojnie, mógł kazać podpalić, na rękę nie wyzwał, ale do śmierci nie przebaczył. Znali się i z twarzy i z reputacyi. Starosta chciał minąć bokiem, Gozdzki mu w oczy zaszedł.
— Czołem, panie starosto, parę słów.
— Ja waszmości nie znam.
— To może poznasz, Gozdzki jestem, Humiecka mnie rodzi. Naturę mam taką, że trutniów nie znoszę.
— A ja téż i junaków w dodatku.
— Mam was, panie starosto, przestrzedz.
— Przestróg nie potrzebuję.
— Życzę je wziąć, gdy daję, bo mogę naukę dać, a ta będzie mniéj strawną. Ożenił ci się waszmość z biedną szlachcianką, a obchodzisz się z nią jak z niewolnicą, popraw się lub źle będzie.
— Kto ci dał prawo mnie upominać?
— Prawo mam od Boga i natury, z miłości bliźniego. Nieszczęśliwą kobietę uciemiężoną każdy uczciwy człowiek ratować powinien.
Starosta się rozśmiał i ramionami ruszył mrucząc:
— Waryat.
Gozdzki rękę podniósł i krzyknął:
— Poznasz mnie, com zacz...
I rozeszli się; a starosta tegoż dnia do Zbaraża odjechał.
W Gozdzkim już wszystko wrzało. Wnet téjże nocy swojego zaufanego posłał, aby się rozwiedział w Zbarażu, co się tam za powrotem Kaniowskiego dziać będzie; ten powrócił donosząc, iż starosta żonę na chleb i wodę posadził w ciemnéj izbie, a na ojca, którego posądzał, że się skarżył, miał wyprawić kozaków, aby go rugowali z folwarku.
Niewiele myśląc, Gozdzki ludzi zebrał i poszedł na Zbaraż. Tu go się nikt nie spodziewał, bo w głowie nie było nikomu, aby się wojewodzic ważył dom napaść. Kozacy nadworni, wedle zwyczaju, na straży byli, ale połowa spała, a druga bez broni około dworu baraszkowała. Gdy Gozdzki nagle natarł na domostwo z wystrzałami i hałasem, kozacy przelęknieni ani się nawet por-