dłać, zbroję się, ludzi wziąwszy za obóz wyjeżdżamy; tu kazałem im stanąć; a byli prawie sami Polacy i przyjaciele moi.
— Słuchajcie, ichmoście — rzeknę — za ten patrol, któremu kazano stać i patrzéć, ja odpowiadam jako dowodzący... dla was z przestąpienia rozkazów niéma żadnego niebezpieczeństwa, moja głowa za to odpowiada...
Dobyłem worka z kieszeni.
— Otóż macie każdy gemejn po dukacie, sierżant po trzy dla ochoty, a musimy dziś Austryaków przydybać i z niemi się spróbować.
W pobliżu obozu była karczma, w pobliżu któréj zastanowiliśmy się. Kazałem beczkę wytoczyć i na humor pić im dałem, ile chcieli, ale jednak tak, aby się nikt z nóg nie zwalił. Pilnowali sierżanci.
Kiedy już dobrze podochoceni zostali, zawołałem na koń, sam siadłem i mówiłem do nich tak:
— Trzeba się nam czémś odznaczyć, jest nas garść Polaków, między obcemi żaden jeszcze nic takiego nie zrobił, czémby Prusaka przekonał, że mężniejszego żołnierza i ludzi większego serca od nas niéma na świecie. Panowie bracia! dziś, albo nigdy! Musimy im pokazać, czém jesteśmy... Łatwo nam przebaczą, gdy powiązanych przyprowadzim Laudonowskich baranków... Zgoda?
— Zgoda!
— Dla sławy oręża polskiego — dodałem — naprzód!
Zamruczało kilku, ale słuchać musieli...
Noc śpiesznie nadchodziła i my pociągnęliśmy ku linii patrolowéj. Kapral dostał języka zaraz, że trzechset Austryaków najspokojniéj sobie w poblizkiéj na stronie karczmie rozłożyło się nawet bez placówek. Nie mogłem tego zrozumiéć, czemuby tak mało się nas spodziewali; ale okoliczność zdawała się jedyna. Na nieszczęście nic o tém nie wiedziałem, że między armiami naszemi, tegoż ranka, kilkodniowy zawarty był rozejm...
Na miejscu wyznaczoném do placówki zostawiwszy tych, co iść nie chcieli na wyprawę ze mną, sam w 60 ludzi posunąłem się ku karczmie, do któréj światło nas prowadziło. Zbliżyliśmy się w cichości największéj; rozstawiłem straże wokoło, objąłem karczmę, opasałem ją, opanowałem naprzód bez wystrzału konie, które stały w zagrodzie nieco opodal. A potém z krzykiem na dany znak mój rzuciliśmy się na gospodę.
Myślałem, że do żwawéj przyjdzie utarczki, bo Austryaków było cztery razy tyle co nas. Huknęliśmy więc dając po razu ognia. Harmider się wszczął wielki; z rzadka tam wystrzelili do nas, ale bez szkody. Wypadli, ale żeśmy ich ze wszech stron objęli, musieli
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/411
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.