Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdarzyło nieszczęście. Jużem był kontusz zrzucił i rozpasał się; porwawszy tedy na się, com pod ręką znalazł, skokiem stanąłem w sypialni ojca. Widzę go, z załamanemi rękoma chodzi po pokoju, a łzy mu z oczu płyną... Książę Ludwik Radziwiłł, koniuszy litewsk`i, siedzi z zaciętemi usty, oba milczą. Ledwie mnie na progu ujrzał ojciec, podszedł do mnie z jakiémś uczuciem, którego w nim nigdy nie widziałem dla siebie.
— Słuchaj waść, Józefie — rzekł — rzuć imię Gozdzkich... rzuć, dziś ono zbezczeszczone zostało.
— Kuzynie — przerwał koniuszy — uspokój się.
— Jabym się miał uspokoić! ja... ja... senator rzeczypospolitéj publicznie zbesztany, zesromocony... Jak ludziom oczy pokażę, gdy się z tym człowiekiem spotkam? Ani wyzwać na rękę... ani się pomścić.
Krew we mnie zakipiała...
— Ojcze dobrodzieju! — rzekłem — jeśli mam cokolwiek łaski, słowo tylko. Kto to uczynił? Kto śmiał to uczynić, a będziesz pomszczonym... przysięgam, będziesz pomszczonym!...
Choć w wielkim nieładzie słów i myśli, wojewoda począł mi rozpowiadać, jak się to stało. Oba starzy byli winni, bo sobie nie szczędzili przycinków, ale Bieliński stokroć winniejszy, że prywatnego człowieka urazę, marszałkostwa swego znaczeniem chciał wetować i śmiał się odgrażać.
Ledwiem się domacał prawdy, jużem się nie zastanawiał nad niczém, i postanowiłem za ojca się pomścić, na co natychmiast przy księciu koniuszym wykonałem jurament; ale na to nie zważali bardzo, mając za próżną przechwałkę. Nie było wówczas człowieka, coby się na Bielińskiego śmiał porwać, bo to pachło szubienicą we dwadzieścia cztery godzin. Myśleli, że wysapawszy się, pomiarkuję, iż mi z marszałkiem walczyć niepodobna.
Ale ja byłem w wieku, w którym niepodobieństw i niebezpieczeństw nie widzi człowiek; awantur mi się chciało, jak rybie wody; ojcowskie poniżenie dawno mi dojmowało, i gdy po długich lamentach, koło drugiéj z północy, odjechał koniuszy, ja pełną mając głowę zamiarów najzuchwalszych, zbiegłem na dół do mego mieszkania, gniewny, ale dumny, że się na coś przydać mogę.
Taka była natura moja, żem coś postanowiwszy, ani spać, ani jeść, ani się czém inném zajmować nie mógł, dopókim na swojém nie postawił; więc choć o drugiéj z północy, w téjże chwili posłałem po masztalerza i kazałem mu trzy konie osiodłać, a sam począłem się ubierać. Nie bardzom wiedział, co czynię, to tylko czułem, że nie daruję krzywdy imieniowi mojemu wyrządzonéj. Kazałem pokojowcowi memu, a miałem wówczas bardzo żwawego