Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dobrze się stało, że mu lekarz nic nie przepisał, bo prawdziwie nie wiem, jakbym był mógł mu dawać lekarstwo i namówić na nie. Lekarz usiadł przy łóżku ostrożnie i z cicha, ja stanąłem za nim i tak dywagacyj jego, w których jeszcze był związek i przytomność, słuchaliśmy. Drag się rozśmiał.
— Widzę — rzekł — nie, nie, nie jesteśmy tak źli, jak się zdajemy, ród ludzki składa się tylko po większéj części z cieląt ze skrzydłami udających anioły i cieląt z rogami, któreby rade za dyabły uchodzić... przecież cielę cielęciem. Ja sam mam w sobie coś cielęcego... zagapiłem się na naturę i naraziłem na śmierć, odrobinę ciepła zwierzęcego oddając chłodnéj atmosferze... Było za co tyle cierpiéć... by nic nie zrozumiéć... Cóż ciekawego natura? wszystko jest nieco słabszém odbiciem co i my, jednego ducha, jednéj myśli... Natura... dosyć głupia dekoracya, nieosobliwszéj sztuki, któréj aktorowie ról się nie ponauczali... aleśmy dzieci! Otóż Plato!... — zawołał — jak się masz, stary marzycielu! A! a! cóżeś to popisał w Timeaszu? śmiejesz się, sam wiész, że te atomy, to wierutne bałamuctwo poety... Jak się masz, Arystotelu! dużoś zgadł, ale wątpię, by ci się przyśniło, że ludzie tak długo iść będą, trzymając się twego ogona... Siadajcie, panowie... siadajcie, to przynajmniéj jakie takie towarzystwo... nie tych błaznów, co mnie zwykle otaczają... Pomówimy szczerze, bo w książkach waszych jest, przyznacie, dużo deklamacyi, komedyi i blachmalu... No, panie Platonie, nieprawdaż? poetyzowałeś na karb poczciwego Sokratesa... A waćpan, Arystotelu, trochę nie w swoję rzecz się wdałeś, chcąc całéj naturze przepisać prawidła bytu... choć wywinąłeś się z tego i wyłgałeś ze zręcznością więcéj niewieścią niż męską, figlami raczéj niż zuchwalstwem... Ale otóż i kochany Sokrates! Siadaj i waćpan, choć na łóżku... patrzę na ciebie z poszanowaniem i trochą szyderstwa. Co za pasya, koniecznie chciéć uczyć i świat przerabiać, żeby się dopracować cykuty, paskudnéj mikstury, i skończyć na cielęcéj ofierze koguta Eskulapowi... Doskonały ten twój kogut. Cha! cha! płynął, płynął, a na brzegu utonął! Składasz go widzę, na Platona, który ci przyszył ten strzępek... ale ba! Platon klnie się, że istotnie była mowa o kogucie. Ty, którego za bezbożnika osądzono, tłómacz się, nie tłómacz, postąpiłeś tak jak nasi niedowiarkowie, co na łożu śmiertelném rehabilitują się spowiedzią. Był kogut w robocie! cha! cha! i Sokrates człowiek.
— A toż kto? — zapytał nagle zmieniając głos — ale ba! otworzyć drzwi tylko, to ci nieproszonych gości nasunie się bez liku... Widzisz waćpan kto tu jest ze mną, a leziesz, jakbyś wart był siedziéć przy tych uwieńczonych bałamutach, prosty szarlatan jarmarkowy.
— Któż to taki znowu?... — spytał zaciekawiony profesor.