Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niędzy nie miał? Nu, prawda, ale u nas to tak się robi. Niech ja mam sto karbowanych, to ja kupuję za pięćset i za osiemset, i daję tylko zadatek. Z kontraktem jadę i odprzedaję z zarobkiem. Dadzą mnie trzy grosze, pięć od korca, mnie dosyć, ja jadę i kupuję w drugiém miejscu i tak daléj a daléj. Żyd swoje pieniądze ryzykuje dla małego zysku, nu, ale często zyskuje. Pierwszych lat ja nie siedziałem w domu, raz wraz na biédce od dworu do dworu latałem; jak zboże szło w górę, my kupowali; wiedzieli, gdzie który pan potrzebuje pieniędzy, jechali do takich, co łatwo pzzedają. A przytém i na arendzie zarabiałem, bo pierwszy kwartał, to już zgóry się zapłaciło, a reszta mięsem, łojem, kwitami, różnemi dostawkami do dworu, a na nich to zosobna trzeba także zarobić. Jasny pan myśli, że żyd głupi, niechaj tak, ale żyd umié pieniądze robić, żyd nie zyskał, czy tak, czy owak, wypłacze, wyprosi, wymodli, wykpi, a taki zarobi. Żyd z tego żyje. A na wsi z ludźmi, to inszy interes znowu; oni piją i im się daje na borg, a odbiera się zbożem, kurami, jajami, płótnem, skórami. Zarobek na wódce, na towarze, a jeszcze chłop za interes musi kosić na łące arendarskiéj, na polu robić, w ogrodzie, pojechać do lasu, parobkować w winnicy.
Jak się u mnie pierwszy syn urodził, ja już miałem może tysiąc rubli, może więcéj i pieniądze po ludziach i karczma zapłacona na pół roku naprzód i bydło i kozy, i konia, a taki i perły żony cóś warte i moja miedź, dwa kotły z czapką.
O tym czasie zdarzył się mnie wielki przypadek — wielkie nieszczęście. — Jeszcze ja, widać, nie był zewszystkiém rozumny. Zaczęli żydzi między sobą gadać, że wódka idzie w cenę. A u mnie było trochę swojéj i pieniądze miałem. Myślę sobie, kupię wódki, i zaprzągłem konia do wózka, a pojechałem o mil trzy, gdzie mówili u wielkiego pana była wódka na przedaż. Swoim zwyczajem przyjechałem ja do karczmy naprzód i rozpytałem się u arendarza:
— Wasz pan nie przeda wódki?
— Czemu nie przeda! — powiedział.
— Dobra u was?
— Czemu nie dobra!
— A jaki u was pan?
— Nu, a jaki ma być? Daj Boże takich panów.
Pojechałem do dworu. — Coś mnie nie spodobało się tam, ale ja sam nie wiedziałem czemu. Pałac był wielki żółty, wysoki jak nasza szkoła, a koło niego, waliły się budowle inne, śpichlerze, stajnie, stodoły, jedna w jeden, druga w drugi bok stały poprzechylane, popodpierane. Nim mnie dopuścili do pana, bo tu sam