Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A młodość odpowiedziała potrząsając swój niewyczerpany róg obfitości — nadziei — za nią będzie sto innych! sto piękniejszych!
A serce westchnieniem rzekło — sto tamtych za nią jednę!
W tumanach pyłu znikł powóz, a Adam nierychło wrócił do samotnéj izdebki.

III.

Czegoż mu teraz ciasno i duszno, i wziąć się nie może do przerwanéj pracy, próżno nić niedawno przerwanych chcąc związać myśli. Usiadł, otworzył książkę, wlepił oczy, czytał, ale nie wiedział sam, co robił, po głowie wlokły się jakieś cienie szeleszcząc jedwabnemi sukniami, migając czarnemi oczyma, napróżno je opędzał: przychodziły znowu i jeszcze i jeszcze, aż zniecierpliwiony, rzucił książkę, wziął za czapkę i wyszedł, nie chciał się sam przed sobą przyznać, jakie na nim wrażenie zrobiło jedno spojrzenie kobiece, powiedział sobie, skłamał sam przed sobą, że był chory. Bez celu wyszedł zaułkiem swoim na ulicę zamkową, pociągnął się około akademickich murów, i wprost, ciągle wprost idąc, zaszedł aż ku teatrowi. Adam raz tylko od czasu pobytu swojego w Wilnie był w teatrze i to gwałtem prawie zaprowadzony, teatr zdawał mu się dzieciństwem, zabawką próżną bez celu i znaczenia. Teraz mijając wrota wiodące do niego, zastanowił się, i sam nie wiedząc, co i dlaczego czyni, wszedł, kupił bilet i wsunął się na parter.
Sztuka już się była zaczęła, pierwsza ówczesna aktorka wileńska, panna Izabella G...... występowała w roli kochanki, a nie wiem, kto grał ulubionego. Słowa aktorów wywołały rumieniec na twarz Adama, słuchał ich chciwie, a wstydził się za tych, co je wymawiali. Miłość zdawała mu się czémś tak świętém, że ją się udawaniem profanować, głoszeniem jéj tajemnic znieważać, nie godziło. Ten człowiek, co wczoraj jeszcze śmiał się z miłostek, co nie wierzył w poetyczność kobiety, dziś już nawrócony całkiem słuchał, bolał słuchając, i marzył nie o wczorajszéj przyszłości, ale o miłości tylko. Nagle zapragnął jéj z całą siłą, z jaką przed chwilą pragnął zdobyć wielką i świetną przyszłość. I mówił sam przed sobą: — Byleby ustami dotknąć téj złoconéj czary, a pójdę daléj! Chwila stracona odzyska się łatwo i sił nabiorę, wytrwałości, cierpliwości. Nie wiedział, że kto dotknie téj złoconéj czary, upije się pierwszą kroplą, nie jest panem siebie, a często potém popijać musi fusy i męty, nie mogąc się od nich oderwać, nie będąc już panem siebie.
Adamowi serce biło gwałtownie, oczy pałały — wołał w duszy, kochać! kochać! I obłąkanym wzrokiem powiódł po sali. Na lewo,