Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A dokąd pojedziem? — spytał pan Sławek, któremu towarzyszyło kilku ludzi na tęgich koniach.
— Jedźmy do Wólki, — rzekł Brzozowski — do pana Macieja; u niego zawsze biesiada i dużo gościa; tam, co znajdziem szlachty, to ich zabierzem z sobą na jutrzejszą wyprawę.
To mówiąc, puścili się kłusem przez pole; a była już noc ciemna, ale konie i panowie dobrze drogi znali. Jechali tęgą godzinę, aż pokazały się światełka w wiosce i na pagórku z drzew kilka okien oświeconych zaświtało, zwiastując dwór pański.
— Dobra nasza! — rzekł Kaptur — świeci z okien, zastaniem braci szlachtę.
Tu nanowo podciąwszy konie, puścili się błotnistą ulicą ku dworowi, potém grobelką drzewami osadzoną, mimo karczmy, i wpadli w dziedziniec, na którym było siła czeladzi i gwar wielki.
Otworem stały drzwi od sieni, przez które buchał gwar z rozmaitych głosów złożony, śpiewów, krzyków, łajania, śmiechu, brzęku i t. d. Kilka kobiet widać było naprzeciwko, tulących się bojaźliwie i spoglądających przeze drzwi do sieni, gdzie podpili słudzy, czerpiąc piwo konwiami z beczki, grali w kości, śmiali się i rozmawiali.
— Otóż ktoś jeszcze przybywa, — odezwała się podeszła niewiasta z cicha — jacyś jeszcze zawadyje, co natłuką tu, napiją i pojadą, nakresowawszy sobie pysków.
— To Kaptur Brzozowski — odpowiedziała druga — nie obejdzie się bez szabel i poswarku!
— A drugi z nim pan Sławek, — rzekła inna — i ten dobry do wypitéj i do wybitéj. Tydzień temu, nie więcéj, poobcinał uszy komornikowi pana cześnika, że mu coś niezdarnego odpowiedział. Takiemu młodemu chłopięciu! Aż żal było patrzyć, jak go okrwawił!
Gdy się ta rozmowa toczy, nasi wpadli do izby, gdzie głośna brzmiała biesiada.
— Ha! ha! — zawołano — dawaj tu kielicha! hej! witajcież WMpanowie! A skądże to tak późno to mi szczęście zdarzyło! Hej sam wina piwniczy! hej!
Inni witali także.
— A Kaptur! — jak się WM. macie?
— Sławek! Bóg z wami, — czyście zdrowi?
— Przez zdrowie wasze! — panie Brzozowski!
— Witajcie nam, panie Marcinie!
— Jak się ma pani Barbara?
— Niech cię uściskam, Sławku! — bodaj cię z twoją charcicą! hę?
Pijani dobrze szlachta witali, wołali, krzyczeli, wyciągali ręce, zajęci przybywającemi gośćmi.