Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gu jéj prowadziło kilka schodów, a kilka czółen odpoczywało pod brzegiem.
Słysząc przybijających do portu, gospodarz, któremu zapewne także towarzystwo czerotów naprzykrzyć się musiało, wyszedł z wódką na schodki. Starzec siwy, garbaty, stary jak chatka, a tak do niéj stosowny, tak w niéj konieczną część składający, że wyglądałem tylko, azali za nim jeszcze, jak w bajce dziecinnéj, nie pokaże się stara o jednym zębie baba, oparta na kiju. Na ten raz baby nie było — wielka szkoda! byłbym ich oboje z tą chatką odrysował za winietę do téj sławnéj klechdy — Był sobie dziad i baba.
Pożegnawszy staruszka, płynęliśmy daléj. Znowu taż sama monotonia, czeroty, łozy, woda, błoto i żywego ducha. Nareszcie usłyszałem głos ludzki, obijanik po mnie wysłany spotkał nas, przesiadamy się, pakujem i znowu płyniem, ach! znowu tak samo! Na moję pociechę niedługo spotkaliśmy znowu podróżnego; płynął jak ja obijanikiem, przed nim stał okuty kufer, a że go myśli czy napój rozegrzały, mimo chłodu, w jednéj tylko spał koszuli. Ludzie przewoźnicy przywitali się, czółna minęły. Znów płyniem.
A! przecież wieś nad brzegiem! odpoczynek. Cały obraz ten składał się z kilku chat mizernych (bo chłopi tam się najgorzéj budują, gdzie najłatwiéj dobrze), z karczmy, żyda arędarza w niebieskich pończochach spacerującego po brzegu, za nim gęsi, kaczki, bachury, chłopcy i z dwóch bab piorących chusty. Ten widok, jakkolwiek jeden z najpospolitszych, wydał mi się pełnym życia, po łozach i czerocie, które mi już w gardle stały.
A jednak znowu niemi płynąłem. Tylko w dodatku, że to było blizko wsi, miałem kilka srok arcypoufałych. Niektóre z nich jechały na grzbietach psów i świń chodzących spokojnie. Myślałem sobie, czemu żadna wrona, sroka, przywykła do siadania na karku zwierzęcia, nie spróbuje siąść na człowieku? Długo bawiłem się postrzeganiem poufałości tych zwierząt. Sroka siadała na świni tak poważnie, jak kornak na słoniu, arab na wielbłądzie, elegant na klaczce angielskiéj, ale wcale nie w celu popisywania się z jazdą. Patrzyła tylko uważnie, czém się rumak jéj pasł i chciała mu jego pastwę pochwycić, co się jéj nie udawało. To samo zdarzało mi się widziéć ze psem, który kilka razy chciał dociec, co kury jedzą na śmiecisku i widząc je dziobiące, podbiegał, patrzał, wąchał, odchodził zasmucony i kilka razy zakradłszy się, powracał. I mówże potém, iż zwierzęta nie rezonują, że instynkt jest niechybny.
Prawdziwie, trudno się wstrzymać od śmiechu, myśląc, jak historya naturalna jest błędnie co do ducha traktowana, jak mało