Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Siedziała naprzeciwko Nawojowej, która w swej sukni zakonnej, z różańcem w ręku, chmurna, słuchać się zdawała jej szczebiotania z odrazą.
Gdym wchodził, odwróciła się ku mnie uśmiechając Świętochna, i poufałem skinieniem głowy pozdrowiła.
— Wszystko się więc widzę, szczęśliwie skończyło — zawołała — tylko ta suknia i pokuta niepotrzebna! Pan Bóg już o wszystkiem zapomniał.
Zmierzywszy mnie od stóp do głów wzrokiem śmiałym, dodała:
— Doprawdy, wyrósł na przystojnego mężczyznę i pięknie się prezentuje... A cóżeś to — rozśmiała się — o Luchnie zapomniał?
Zarumieniłem się mocno, bo matka wlepiła oczy we mnie.
— Nie zapomniałem — rzekłem, kłamać nie chcąc, — ale...
— Co z oczów, to z myśli! powiadają ludzie — dodała Świętochna.
— Znajdzie on sobie, gdy czas przyjdzie, stosowną parę — przerwała żywo matka. — To moja rzecz, aby mu ją wyszukać i nastręczyć. Nie chcę, aby się rychło żenił, bom zazdrośna. Przywiązałby się do żony, a o mnie zapomniał. Służba też, w której zostaje nie dopuszcza mu się żenić.
Zmilczałem, w tem Świętochna zwróciła się ku mnie.
— Ale! Wszak przy królewiczach byliście czy jesteście... znacie więc Kallimacha?
Nie wiem, czy mówiąc to zarumienić się chciała, bo bielidło rumieńca dojrzeć nie dozwalało, ale zrobiła minkę dziewczęcia, które się sroma... Uderzyło mnie to mocno.
— Codzień go widuję i mam szczęście z nim przestawać, a za tłumacza mu służyć — rzekłem.
— A! takich ludzi ziemia nasza nie rodzi! — poczę-