Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łupieży i do podnoszenia wrzasku czasu starcia dobrzy byli.
Prorokowano zawczasu, zwłaszcza starzy co Warneńczyka pamiętali, że Kaźmirzowi się nie powiedzie.
Król zaś jakąś zuchwałą miał wiarę w szczęście swoje, którą wybór Władysława podnosił. Rachował też i na to może, że brat ustaliwszy się na tronie, poprze Kaźmirza, byle się choć w części kraju mógł utrzymać.
Zamki zdawać obiecywano.
Dodając męztwa i ochoty synowi, sam król już jesienią, gdy się zaciągi pozbierały, odprowadził go do Nowego Sącza. Ale krótkie były nadzieje a prędko przyszło rozczarowanie po tych obietnicach Węgrów, którzy wcale ich spełniać nie myśleli.
Zaledwie wkroczył królewicz do kraju, który miał mu otwierać bramy, gdy się zdrada okazała. Nieprzyjaciel się zjawił, przyjaciół nie było wcale. Niemcy najemni, którzy łupu a nie wojny krwawej się spodziewali, pierwsi opuścili szeregi; niektóre oddziały polskie zgubę swą widząc, poszły za ich przykładem.
Zamknął się w początku królewicz w Nitrze, ale i tu oblężenia się trzeba było spodziewać, musiał więc uchodzić o mroku, zostawując tu ze czterma tysiącami Pawła Jasieńskiego, mężnego i doświadczonego dowódzcę.
Po drodze do Iławy napadli Węgrzy, obóz królewiczowski i sześćdziesiąt mu wozów odcięli i uprowadzili. Podzieliły się zdania w radzie wojennej. Co było przedniejszego rycerstwa, chciało się trzymać i walczyć; Tarnowski, Wątróbka, Szydłowiecki, Melsztyński za srom sobie mieli uchodzić, ale reszta biła w to, że drogie życie królewicza ocalić należało. Zakrzyczano do odwrotu.
Smutnyż to był ów do Krakowa przyjazd z taką