Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowczo odrzucić tę ofiarę. Chciałem rękę jej ucałować, wyrwała mi ją.
Nie mogę przyjąć tego — rzekłem. — Jawnemby się stało naówczas, kim jestem, oskarżyłabyś siebie, a z sobą współwinowajcę, rzuciłabyś jego i siebie na łup językom i złości ludzkiej.
— Niech mnie gryzą! — zawołała — ja tego chcę ja dlatego jawnie pokutuję. Pragnę, aby mnie wytykano, palcami.
— A jabym żyw też musiał chodzić z tem piętnem — odezwałem się — którego z czoła mojego nicby zetrzeć nie mogło. Dziś zowię się sierotą, musiałbym obelżywe wziąć naówczas nazwanie. Chceszże tego dla dziecka swojego?
— Dzieci za rodziców pokutować powinny — zamruczała ponuro. — Stoi to w piśmie... wiele pokoleń... wiele...
Zadumała się nagle.
— Nie czyńcie tego — dodałem pokornie. — Bóg takich ofiar ani żąda, ni przyjmuje wdzięcznie. Matko moja, radźcie się świątobliwych, nie czyńcie bez ich zgody żadnego kroku.
Siadła na ławie, ale oczy już miała z łez oschłe i krwawe od nich tylko.
— Cały ciężar pokuty spada na mnie — zaczęła powoli — nikt podzielić jej ze mną nie chce. Ja jedna muszę do śmierci nosić plamę i ranę niezgojoną... Tak... wypierałam się ja dziecka, teraz dziecko się mnie wypiera... A on!
Nie dokończyła, łzy z wyschłych powiek polały się znowu. Popatrzyła na mnie, ale z gniewem i wyrzutem.
— Idź już — rzekła — idź, rozdarta jest dusza moja, umysł zbłąkany; nie wiem, co czynić; cierpię i umieram, a umrzeć nie mogę, a cierpieć nie umiem... Idź.
Wstała z ławy. Schyliłem się, kraj jej sukni chcąc ucałować, odsunęła się ze wstrętem.