Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usłyszałem... Zbliżyła się do mnie w milczeniu. Byłem tak przejęty litością wielką i miłością nią wzbudzoną, żem nie śmiejąc spojrzeć, do stóp się jej rzucił łkając.
Chwilę milczenie trwało; gdym podniósł oczy, ujrzałem ją, jakby ciężką walkę z sobą przebywającą, z rękami zaciśnionemi, z usty zakąszonemi, z oczyma straszliwie rozpłomienionemi.
— Nie kuś mnie — odezwała się głosem złamanym — niegodną jestem żadnej pociechy, żadnej radości na ziemi, ani dziecka uścisku, ani nazwiska matki... Zwołać cię kazałam, bo powinieneś i ty być narzędziem pokuty dla mnie. Nie powinnam się sromu mojego wyrzekać, ani go zrywać, ale odkryć przed światem, aby na mnie plwał i deptał mnie jak zasłużyłam.
Porwałem się przestraszony.
— Nie czyńcie tego — zawołałem — zaklinam was. Nie o mnie mi chodzi, ani nawet o was, gdy srom ten chcecie ofiarować Bogu, lecz o rodzinę i tych, którychbyście pociągnąć musieli z sobą... Uczyńcie ze mną, co się wam podoba, lecz szczędźcie innych... Nie powinniście, matko moja, gdy mi tego imienia użyć wolno, czynić nic bez porady świątobliwych ludzi, a pewien jestem, że takiej pokuty żaden z nich wymagać i dopuścić nie może.
— Myślisz — przerwała sucho — że w tej pokucie tkwi chęć zemsty?
I zamilkła spuszczając oczy.
— Bóg jest sprawiedliwy — poczęła po przestanku, z płaczem — powinien ukarać winnego. Jeżelim zasłużyła, niech mnie kaźni, ale i ten... ten... pokutować powinien... I dziecko grzechu nie może być szczęśliwem — dodała.
Siły ją opuściły, zachwiała się i padła na ławę przy ścianie.
Wlepiła we mnie oczy.
— Sługą jesteś na dworze? — spytała — sponiewieranym? bez imienia?