Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjdź jutro — dokończył krótko.
Gdym z kamienicy w ulicę wybiegł, przyszły mi na pamięć istnie prorocze słowa ks. Jana Kantego, i naprzód do kościoła biegłem Bogu dziękować.
Niespodzianie, cudownie do tego portu dopływałem, o którym ów, mąż święty mówił.
Ale od króla zawisło teraz wszystko, dozwoli on czy zabroni?
Pośpieszyłem potem do Zadory, dzieląc się z nim nadzieją, a pytając go, jakby mu się zdało, pozwoli pan czy nie?
— Ani wątp o tem! — zawołał wesoło. — Król przecież zdał wszystko na Długosza i do niczego się sam nie wtrąca, taką w nim ufność pokłada. Królowa pono Włocha lub niemca miećby była wolała. Nie sprzeciwi się król, jeśli Długosz tego zażąda. Surowość mu zalecił wielką, i ciągle prawie chłopcy od Krakowa zdala są trzymani, aby matka bojaźliwa i troskliwa, pieszczotami ich nie psuła.
Z taką niespokojnością oczekiwałem dnia następnego, żem się do niczego wziąć, niczem zająć nie mógł. Los mój miał się rozstrzygnąć.
Wiedziałem o tem dobrze, że pod ferułą Długoszową wygodnie mi nie będzie, bo mąż był surowy, nieprzebaczający, nieoszczędzający nikogo, choć sprawiedliwy. Alem się mógł przez to zbliżyć do pana, dworu i młodych królewiczów, których miłość mogłem zaskarbić sobie zawczasu.
Sam król niegdyś wspominał mi, że przy nich mogłem być dozorcą? miałoż się to teraz ziścić?
Przybyłem do kamienicy kanonicznej tak zawczasu, że go jeszcze tu nie było. Siadłem na ławie w sieniach czekając, a za każdym zrywając się szelestem.
Nadszedł wreszcie. Z twarzy jego zawsze zasępionej wyczytać nic nie było można. Wprowadził do izby za sobą. Milczenie długie już mnie przestrachem napełniać zaczynało.