Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzym biskupów nie nasyłał, a kapituły bez królewskiego zezwolenia ich nie wybierały.
Poznali naówczas wszyscy lepiej Kaźmirza niż kiedykolwiek i nauczyli się go szanować, bo wiedzieli, iż wolę miał, której nic przełamać nie zdołało.
Jeszczem stał, domowi Długoszowemu się przypatrując, gdy chłopak, co mu posługiwał a znał-ci mnie, na próg wyszedł.
— Znowuście to tutaj? — zapytałem.
— A juściż — rzekł, głową wesoło potrząsając — wiele się rzeczy zmieniło, a wy gdzieżeście to bywali, że o nich nie wiecie.
— Po świecie — odparłem, nie chcąc z nim w długą wchodzić rozmowę. Wtem, słyszę, puka w błonę ktoś u okna, i postrzegam surową, bladą twarz kanonika.
Wchodzę tedy, aby go w rękę pocałować.
Stał tak namarszczony i chmurny, jak gdy go wyganiano i łupiono, bo jedną zawsze twarz miał, a wesołości po sobie nie okazywał nigdy.
— Com to ja was nie widział? — zapytał. — Nie byłeś tu?
— Włóczyłem się — odparłem z westchnieniem. — Służbym szukał, a niewolę znalazłem. Nie ma rozpowiadać o czem.
— A dalej, co myślisz z sobą? — zapytał.
— Czekam zmiłowania Bożego — rzekłem wzdychając.
Popatrzał na mnie jakoś długo, namyślając się i marszcząc.
— Chodziłeś pono na kolegia! Cóżeś tam z nich liznął? Po łacinie umiesz? Czytasz i piszesz poczciwie? — zaczął mnie badać.
— Nietylko piszę, alem się kaligrafią zabawiał — odpowiedziałem smutnie — ale z tego chleba nie jeść.
— Ze wszystkiego chleb jeść można, co się kolwiek do doskonałości doprowadzi — rzekł surowo — z miernego tylko i ladajakiego nawet robienia złota