Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

największy, bo wszystko co tam się siłą trzymało, rozluzowało się, wyrywało, chwytało co napadło i rozpraszało się na cztery wiatry.
Na owym podwórcu zamkniętym, teraz wszystko stało na oścież pootwierane i opustoszone. Ze skrzyni z monetą żydzi zagarnąwszy co było, pierzchnęli. Ze zbrojowni i ze skarbca też pochwytano wiele i zmarnowano. Ludzi zaciężnych, którzy już tu ani opieki nie spodziewali się, ani utrzymania, mało co zostało i to rannych a niedołęgów. Inni jak z gościńców tu się zbiegli, to znów po drogach kupkami rozprószyli, na swoją rękę rozbijać. Z moich rupieci niewiele wartych mało co zginęło, tak żem nie dopominając się płacy, wyruszył ztąd mniej zasobnie niż przybyłem.
Samemu jednemu się puszczać w podróż nie było bezpiecznie, alem sobie dobrał dwu towarzyszów, którzy też w Krakowie szczęścia szukać chcieli, obu szlachciców i do rycerskiego rzemiosła nawykłych — a takim wszędzie o zaciąg łatwo było.
Nie czekając więc nawet pogrzebu, opuściliśmy zamek, bo nas nikt zatrzymać nie myślał, tak wszyscy potracili głowy.
Uważyłem tylko, że ci, co królowi i staroście Szamotulskiemu byli niechętni, ścięcie gwałtowne Domaborskiego chcieli przeciwko nim obrócić i na powszechny się zjazd z tą sprawą gotowali.
Z jakim smutkiem i sercem zbolałem powracałem nazad, wypowiedzieć mi trudno. Widziałem w tych wysiłkach obłędnych marnujące się życie, schodzące lata, a żadnego na przyszłość widoku.
Ojca nie miałem, matka mnie naniewidziła — jeden Bóg był nademną. Nie zwątpiłem o opiece jego, ale męztwa i wytrwałości na te próby, na które narażony byłem, brakło.
W ciągu podróży postanowienie jakieś powziąć chciałem, nawet od klasztoru i sukienki duchownej nie zarzekając się, choć powołania do nich nie czu-