Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie — zawołałem — zlitujcie się nademną, usta mam groźbą straszną zapieczętowane; o życie idzie.
Zrozumiał to i zamilkł, a mnie odpuścił i z głową spuszczoną poszedł na zamek.
Ode drzwi potem zawróciwszy się, gdy ja już w sieniach się skryłem, wyszedł Ostroróg na podwórce znowu, i tak jak gdyby się przechadzał tylko, rozpatrywać się począł... Skierował się ku zamkniętym wrotom tej części, która dla obcych była zapartą, przypatrując się im chwilę i w górę wyrosłej wieżycy.
Kasztelan snadź, czy mu o tem znać dano, czy sam postrzegłszy, tu nadbiegł... Stali u zapartych bram na rozmowie i widać było, że Ostroróg zamek chciał oglądać, a pan go nie puszczał.
Nie otworzył mu i na swem postawił, ale pewnie tem pedejrzenia szwagra utwierdził.
Przed południem Ostroróg odjechał.
Szeliga, który za drzwiami w sieniach był gdy się żegnali, szepnął mi potem, że Domaborski miał w podejrzeniu szwagra, iż więcej wiedział niż mówił, i niechętnym mu był.
Wszystko się potem w dziwny sposób u nas poczęło mięszać i plątać.
Kasztelan chodził niespokojny, odgrażał się, posyłał listy i ludzi. Szeliga głową potrząsając, coś złego wróżył.
Domaborski sam prawie się nie oddalał z zamku, a gdy mu potrzeba było jechać, otaczał się takim orszakiem zbrojnych, jakby się lękał napaści.
Nadeszła wiosna. Ja w tem zamknięciu, co się na świecie działo, nie wiedziałem wcale. Jakoś około połowy maja, podróż, o której oddawna mówiono i do niej się przygotowywano, przyszła do skutku. Kasztelan miał do Kalisza jechać.
Sprawa musiała być sądowa jakaś, do której pisarza było potrzeba, bo i mnie się w drogę kazano gotować. Taki jakiś niepokój panował na dworze,