Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kowie rozpatrując się, w którą mam iść stronę, co z sobą robić. Króla podówczas jak zwykle, nie było na zamku, Zadory też poczciwego przyjaciela mojego, z którym radbym był mówił i radził.
Wprosiwszy się w komorne u znajomego kupca Suki, czas spędzałem na modlitwie i rozmowach ze znajomemi. Ciągnęło mnie do kollegiów, do nauki, a i inni namawiali, ale potrzeba było sukienkę wdziać i stan razem duchowny obrać, a tegom się obawiał.
Nawet smutna historya młodego Pieniążka nauczyła mnie, iż płocho a bez powołania wdziewać sukni i obowiązki z nią połączone brać na się, nie godziło się. Może i wspomnienie Luchny, które mnie nie opuszczało, jakąś niedorzeczną karmiąc nadzieją, wstrzymywało.
Pomiędzy kupcami i mieszczanami mając znajomych i przyjaznych wielu, gdym we dnie z professorami i po kollegiach się zabawiał, wieczorem zawsze miałem gdzieś iść i odpocząć w weselszem towarzystwie.
Ciężkie w tych czasach na mieszczan krakowskich spadły brzemiona, bo w kilku sprawach od zabójstwa Tęczyńskiego począwszy i gardłem i majątkiem odpowiadać musieli — można sądzić było, że się to da uczuć na mieście, w rzeczy jednak inaczej się składało.
Miasto było bogate, handlowe, i nie zbywało na nowych ludziach, gdy zabrakło tych, co rej wodzili. Dorabiali się tu fortun w oczach kupcy, a używać ich umieli.
Po domach dobrej myśli i zbytków nawet więcej było niż należało. Musiano prawami ciągle powstrzymywać bogatszych, aby dumnej szlachcie nie narażali się równając z nią. Zakazywano sukni, łańcuchów, klejnotów, szat wzorzystych, marnotrawstwa w weselach i chrzcinach — ale prawa nie pomagały, i zamożni mieszczanie tak się nosili, jak i szlachta nie mogła lepiej.