Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

osaczyli zabudowania, a nas gromadka na podwórzec wpadła ze starostą.
Psy ujadające zdradziły nas, bo w pierwospy ludzie twardym snem byli ujęci, we dworku się zrobiła wrzawa, zaczęli się z szop i stajen pokazywać w koszulach zbudzeni, a tych starościńsny ludzie zaraz chwytali i wiązali. Taki rozkaz był. W podwórzu ognia naniecono.
Wtem ze dworku na wpół odziany wypadł ksiądz Pieniążek i oko w oko z ojcem się spotkawszy osłupiał...
— Wiązać go! — zakrzyczał starosta.
Ten uszom swym wierzyć nie chcąc, gdy się z obroną ociągał, pachołków dwu skoczyło, obalili go i skrępowali.
Pieniążek na koniu stał, z ustami zaciśniętemi jak skamieniały, a w blasku ognia widziałem, że mu się łzy toczyły po twarzy.
— Ojcze! — krzyknął leżący na ziemi.
— Ojca tu nie ma! — zawołał starosta — jest sędzia tylko, jest z urzędu szukający pomsty. Nie mam syna! Znieważyłeś matkę swą, kościół, zhańbiłeś siwe ojca włosy... kara cię minąć nie powinna.
— Na koń z nim i zamną! — dodał zwracając się do swoich. — Kto mu pofolguje, szyją mi za to odpowie.
Wszyscy my, cośmy starostę znali, pewno nie mniej od syna byliśmy zdumieni jego postępkiem. Było w tem coś tak bohaterskiego, tak strasznego razem, tak potężnego, iż człowiek ten obudzał dla siebie poszanowanie.
Ksiądz, którego na konia wrzucono, w początku tak był przerażony, iż się nawet nie odzywał; potem go szał jakiś porwał, zaczął krzyczeć, łajać, pienić się i rzucać, ojciec jechał wzdrygając się za każdym wrzaskiem, ale nieporuszony.
— Wydasz mnie więc katom... ty! ojciec własny...