Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z wieży wyśliznąwszy się z Dojszwonem razem, wpadł Tęczyński do zakrystyi. Zdaje się, że sługa ten prowadził go i miejsce jako najbezpieczniejsze mu ukazał. Nie wiedzieli już sami, co robili. Trwoga straszna opanowała wszystkich, słuchając tego ryku dzikiego, którym się miasto rozlegało. Tłumy oszalałe wyły zemstą i krwi a krwi wołały.
Ludzie miejscowi z Brackiej ulicy stali bezczynni, ale tłum nadciągający ich też nastraszył i zagrzał.
Nie myśleli bronić Tęczyńskiego, i na pierwsze zapytanie o niego, wskazali ku wieży i kościołowi. Widzieli, jak się tam z domu Keslinga chronili uchodzący.
Kościół, każdego innego czasu szanowany, teraz przy tem rozbestwieniu nic nie ważył, ani mógł bronić. Gawiedź świętości poszanować nie myślała, nie miała ani litości, ani pamięci na to co czyniła. W gorączce człek nie wie co mówi, ani co robi, a właśnie gorączką taką tłum biegł uniesiony. Tak samoby był na śmierć szedł, jak śmierć zadawał.
Pokrwawiony Klemens szedł przodem krzycząc i siepaczów pijanych za sobą prowadził.
— Krew za krew! Bij a morduj! — wołali Wojtek i Teszlar, siekiery do góry podnosząc.
Jedna kupa zaraz ku wskazanym drzwiom do wieży zatoczyła się i we mgnieniu oka, łupać je poczęła.
Tymczasem usłużni już nawoływali:
— Tam go nie ma! Samowtór do kościoła zbiegł, tu tylko jego pomocnicy.
Rozdzielili się napastnicy, bo im jednej ofiary mało było. Część nie przestawała się dobijać do wieży, bo im byle jakiej ofiary trzeba było, aby pragnienie krwi zaspokoić, druga rzuciła się na drzwi kościoła boczne. Nie wstrzymały ich one ani na chwilę, nikt się nie spojrzał nawet, że krzyż na nich stał, który powinien był bronić.
Namiętność poganami ich czyniła!
Dajszwon, któremu Tęczyński oddał z prędkości