Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy, nie dał się wstrzymać Secygniowskiemu, nie dał uprosić i wypadł zaraz nazad z jednym Dojszwonem, sługą swoim. Tłumy już wyjąc nadciągały, były tuż.
Tymczasem Secygniowski i Melsztyński, słysząc krzyki zaraz drzwi zawarli, a Jan, syn, w ulicy pozostał sam, bo o nim wszyscy zapomnieli.
Tuż był dwór wdowy Krzaczkowskiej, którą ja z tegom znał, że mi bieliznę pierała; domeczek nędzny.
Żal mi się opuszczonego zrobiło, a tu już gawiedź była na zawrocie, chwyciłem go, nie wiele myśląc, za rękaw.
— Chodźcie żywo, skryję was.
Skoczyłem do okna, bijąc w nie.
— Krzaczkowa, na miłość Bożą odmykaj, a żywo.
Poznała szczęściem głos mój, bo się już była zawarła i koronkę odmawiała, odryglowała drzwi. Miałem tylko czas jej rzec:
— Jeśli Boga kochasz, o żywot ludzki chodzi, ukryj gdzie chcesz.
Na poły martwe ze strachu kobiecisko, ręce łamała. Nie wiedzieć było, gdzie szukać schronienia. Spojrzałem do koła, piec tylko z czarnemi czeluściami stał otworem. W lipcu oddawna w nim nie palono, wskazałem go Tęczyńskiemu; zawahał się nieco, ale czasu do stracenia nie było, bo już ulicę tłum zbity napełnił. Wsunął się do pieca, a ja co żywiej zawaliłem deską otwór.
O siebie nie miałem się co obawiać, bo mnie barwa królewska broniła i dużo ludzi znało. Zostałem u Krzaczkowej na straży na czas jakiś, zalecając, aby gdy wyjdę, bezemnie nie wypuszczała schronionego, bom się spodziewał go skuteczniej ratować, niż on samby mógł, głowę straciwszy.
Dopowiem teraz już ostatka, na który choć nie patrzałem, ale mi go potem świadkowie naoczni dobrze rozpowiadali.