Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na zamku nigdy prawie go nie widywałem, bo tam rzadko gościł; lubił z takiemi tylko przestawać, których bardzo szanować nie potrzebował. Najmilszem mu towarzystwem była szlachta z pod tej samej chorągwi, która mu dworowała.
W ulicach nieraz burdy wyprawiał. Mieszczanina i kupca na głos złajać, wyśmiać, popchnąć, nic go nie kosztowało.
Zdawało się, że dla niego, co szlachcicem nie było, szczytu nie miało i zawołania, to i człowiekiem zwać się nie mogło i do żadnych względów prawa rościć.
Jak ognia go się obawiano i unikano, bo nie jednemu za skórę zalał.
Było to w lipcu roku następującego. Król podówczas zajęty wojną w Prusiech, był pod Inowrocławiem, a my przy królowej na zamku, bo nie domagała. Czwartek to był, jak dziś pomnę, a dzień skwarny, tak, że my nie mając do czynienia nic a nie chcąc się dusić w skwarnych komnatach, wyszliśmy na wały.
Maryanek ze mną był, bo go korciło często się na miasto wyrywać, i rad był sobie towarzysza do wycieczki znaleźć.
Rzecze tedy do mnie.
— Gdybyśmy na chłodne piwo poszli do Michny?
Anim był za tem, ani od tego.
Pociągnął mię z sobą i śpiewając, ręce powkładawszy w kieszenie, przodował mi.
Szliśmy po mieście się rozglądając. Ruszało się dosyć ludu, jak to po skwarnym dniu, gdy chłód nadchodzi, zwykle bywa. Roiły się ulice. Zaszliśmy powoli tak idąc, śmiejąc się i dworując ku rynkowi.
Tu z Sukiennic, ze sklepów, z ławek, zewsząd lud napływał i gwarno było. Patrzym, kupkami się czegoś u ratusza gromadzą, a niektórzy ręce podnoszą i coś wykrzykują. Poznać było łatwo, iż się coś stało, o czem rozprawiano mocno biorąc do serca.