Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/025

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żeby miał nad niemi miłosierdzie, to nam w pomoc przyjdzie,
Tak słowośmy sobie dali, zwróciwszy się oboje ku ołtarzowi; a że stara sługa znaki dawała, Luchna powrócić musiała, którą kawał drogi przeprowadziwszy, słowa już nie mówiąc, bo mi rozpacz gardło ściskała, pożegnaliśmy się.
— Nie przychodź więcej — szepnęła mi. — Z zamku dajcie znać tylko przez kogo z czeladzi, że król was z sobą zabrał na łowy, albo wysłał w świat.
Tak się tedy skończyło pierwsze w życiu szczęście moje.
Na zamek przyszedłszy, siadłem przybity tak, iż Zadora zobaczywszy to, łajać się zbliżył.
— Nie bądź głupim — rzekł. — Otrząśnij się i pluń na to. Dziewczyna żalu nie warta, kiedy się użyć dała za taką ponętę...
Nie mogąc się wstrzymać, skoczyłem mu na szyję, wyznając wszystko...
Zadorze to pochlebiało, iż tak dobrze zgadł wszystko, wąsa kręcił i powtarzał:
— A widzisz! trutniu! Starszych słuchaj... na gorąco dmuchaj, kiedyś się raz sparzył. Oto masz... Ale dziewczynie należy dobre słowo i dank za poczciwość.
Wszystko się tak potem stało, jak było ułożone. Świętochna przysłała dwa razy na zamek po mnie, powiedziano jej, że i za dwa miesiące nie wrócę. Zadora, który na wszystko miał oko, w kilka dni potem doszedł, że jejmość z wabikiem wyjechała na wieś do domu.
Ale w sercu i na oczach moich pozostała Luchna zapłakana, tak jakem ją raz ostatni widział w kruchcie, gdyśmy sobie wiarę poprzysięgali.
Życie mi osmutniało i zbrzydło.
Ratując się chodziłem do kollegiów, słuchając i nie słysząc, co tam prawiono, przesiadywałem przy Wielkim, gdy malował; naostatek, szukając sobie powo-