Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie na ławie, w sposób tak rozkazujący, żem nierozmyśliwszy się, siadł posłuszny.
Zwróciła się ku mnie.
— Ze dworu waćpan jesteś? — spytała.
— Tak jest.
— A jak go zową?
— Jaszkiem Orfanem — rzekłem cicho.
Uśmiechnęła się — nie wiem czego.
— Cóżeś to tu po raz pierwszy, czy co? — poczęła dalej — boś strwożony jak trusia!
Nie śmiałem odpowiedzieć, spuściwszy oczy. Tak się jakoś obcesowo brała do mnie, że trwoga moja jeszcze się powiększyła; alem potem języka w gębie zapomniał, gdy, nachylając mi się do ucha, szepnęła.
— A co? odszedłeś już i odżyłeś po swej niewoli na zamku?!
O tej niewoli nikt w świecie nie powinien był wiedzieć i sądziłem, że nikt o niej nie wie. Najsroższe było przykazanie królewskie, abyśmy o tem milczeli. Nierychło podniosłem oczy i wybełkotałem, że niewoli żadnej nie znałem.
— Nie kłam — odparła śmiejąc się. — Tajemnicą to jest dla wszystkich, ale my kobiety przez ściany słyszemy i podpatrujemy.
— Zadora chyba zdradził! — westchnąłem niespokojny i zafrasowany.
— Ani on, ani towarzysz jego słówka nikomu nie pisnął — odparła żywo — a pomimo to wie się wszystko.
To mówiąc poklepała mnie po ramieniu.
— No, ze mną starą nie zabawisz się młodziku — rzekła wesoło — przysiądź się do Luchny. Wskazała na cudną dzieweczkę — i poznaj się z nią. Wasze wieki lepiej się z sobą godzą.
I popchnęła mnie tak, żem sam nie wiedząc jak przy Luchnie owej się znalazł. Starsza pani, jak gdyby nam przeszkadzać nie chciała, odwróciła się z rozmową do któregoś z przechodzących, a ja nie-