Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

królowie i złemi ludźmi, ale niemi pogardzają. Cnota tylko trwałe daje poszanowanie, wiarę i powodzenie.
Radził mi potem do kollegiów uczęszczać, pilno słuchać, zapisywać to co z katedry wygłaszają, a czasu drogiego młodości nie marnować.
Przerwał ową rozmowę nadchodzący O. Jan z Dukli, pobożny i świątobliwy mąż, który należał do tych, co się wymową Kapistrana ująć dali do nowej jego reguły. Był on już dawniej w zakonie tym św. Franciszka i starszym się liczył, gdy Kapistran kazał w Krakowie.
Przybiegł naówczas ze Lwowa, aby go słuchać i ściślejszą regułę jego przyjął zaraz, a stał się nowego zakonu podporą i chlubą.
Odszedłem więc nie śmiejąc być natrętnym dłużej, aby na zamek powrócić.
Wesołej myśli, bezpiecznie kroczyłem ku Wawelowi, gdy w ulicy św. Anny jeszcze kolebkę spotkałem pańską, której z drogi ustąpić przyszło. Jakież było przerażenie moje i osłupienie, gdy pomijając ją, ledwiem się nie otarł o Sliziaka.
Stary jechał konno tuż przy stopniu. Rzuciwszy okiem w wnętrze, ujrzałem surowych rysów dumną twarz niewiasty lat średnich. Odskoczyłem w bok... postrzegł mnie Sliziak, brwi mu się jeszcze straszniej najeżyły gdy mnie poznał, a odrobina lica, które nie było zarostem okryte, pobladła. Rzucił się na koniu, jakby gonić chciał za mną.
W ulicy nie było się czego obawiać, przecież gnany strachem jak strzała, nieprzytomny, spłoszony puściłem się ku zamkowi.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.