Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się. Sliziak tymczasem niepewny w progu stał czy ma wejść, czy nie. Siedzący przy mnie zasłonił plecami tak, że nie byłem na oczach.
Zawahawszy się nieco stary niedźwiedź, pochwaliwszy Chrystusa u progu, ociężałym wsunął się krokiem. Ciarki po mnie chodziły.
Rozglądał się nic nie mówiąc do koła izby.
— A zkąd to Pan Bóg prowadzi? — hardo spytał Zadora.
— Z okolicy — odparł Sliziak — a wy?
— My z pod Krakowa — rzekł mój towarzysz.
Sliziak położył czapkę na stole i wyciągał się. Siadł na ławie, a tak mu przypadło, że mnie zobaczyć nie mógł.
Piwa sobie kazał dać szynkarce. Znali go tu widać, bo mu zaraz usłużono.
— Nie jechał kto dziś tędy? — zapytał gospodyni.
— Sołtys z Brzezan i dwu kmieci z Nawojowa.
— A obcych.
— Pierwsi oto ci co przed wami tu zaciągnęli.
Siedziałem jak na węglach, bo mi się zdało, że co chwila wilczemi swemi oczyma mnie wypatrzy i rzuci się, jak na swą ofiarę. Posępny pił Sliziak piwo. Zadora mu się przypatrywał jakby zawczasu mierzył siłę jego, na wypadek, gdyby się z nim potykać przyszło.
Porozumieli się oczyma z Maryankiem, jak to oni umieli, że im słowa na to nie było potrzeba. Maryan drzwi do stajni uchylił, aby zobaczyć, czy ludzie pogotowiu byli. Tymczasem ci, co z Sliziakiem przyciągnęli, pozsiadali, koniom uzdy zdjęli i poprowadzili je do żłobów. Zadora to wszystko musiał obrachować i wyczekawszy nieco, wstał, za rękaw mnie biorąc. Potem zaraz chwycił rękojeść szabli i kołpaczek nałożywszy, postąpił ku środkowi izby. Kiwnął głową Sliziakowi, ukazując na mnie.
— Bywaj zdrów, stary! — zaśmiał się.
Dopiero mnie zobaczywszy, niedźwiedź ów rzucił