Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W przekopie ciemno było tak, żem ja ich a oni mnie widzieć nie mogli, a gdyśmy drabinę urwawszy poczęli iść, żeby się z tego dołu wydobyć, omackiem trzeba było chwytając gałęzie i krzaki przebijać się na brzeg drugi i miejscami wody po kolana mieliśmy.
Zadora i Maryan prawie się słowa nie odzywali.
Drugi brzeg urwisty niełatwy też był do wdrapania się, a Maryanek klął cicho, że nie trafił na wodowyje, któremi w dół schodzili. Pięliśmy się do góry i zsuwali, nim naostatek dostaliśmy się na górę i w las. A i tu po nocy do koni swoich Zadora i Maryanek ciężko drogi szukać musieli, na ludzi hukać nie mogąc, aby się nie zdradzić.
Zaczynało już dnieć, gdyśmy znaleźli konie stojące na polance, a ludzi uśpionych. W mgnieniu oka wszystko było pogotowiu. Dla mnie też koń stał osiodłany, czapkę mi znaleźli, bom jej nie miał, więc na siodła i w drogę. Nie było czasu ani się rozmówić, ani pytać, ani dziękować. Jak na koniu dosiedziałem osłabły i odwykły od niego, sam nie wiem. Jechaliśmy kłusem i czwałem prawie do południa, a drogami takiemi, że na nich pogoni się nie było co obawiać. Kraj był górzysty i leśny; dopiero pod koniec spuściliśmy się na płaszczyzny i we wsi, która u podnóża gór stała, na popas stanęliśmy. Gdym z konia zlazł, rozbity, zatoczyłem się na nogach i padłem. Wodą mnie i winem, które Zadora miał, musieli ocucać i krzepić.
Gdym się podniósł, począłem im dziękować.
Zadora śmiał się a tak szczęśliwy był, że mało nie dziękował sam za to, że mu się mnie uratować udało.
— Boże miłosierny — zawołałem przejęty wdzięcznością — ale jakżeście wy na ślad trafili?
— Nie potrzebowaliśmy go szukać — odparł Zadora. — Posłuchaj jak to było: król gdy się dowiedział, że ciebie zabrakło, a śledzić kazał z kim cho-