Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sprzeczała się długo, przystała nareszcie, siennik mój rzuciłem na ziemię.
Noc była ciemna; miałem jakieś przeczucie, że coś się stać musi, że ktoś myśli o mem uwolnieniu. Ale nawet wyłamawszy kratę i wydobywszy się z okna, spuścić się z muru w dół nie widziałem sposobu, a drabiny zkądby mieli dostać. W tych myślach tom się kładł na posłanie, to zrywał do okna. Mówiło mi coś, że wolność odzyskam.
Tej nocy jednak czekałem napróżno i znowu nad ranem zasnąwszy, narzekać począłem i rozpaczać. Ale trzymałem się izby górnej i siedziałem w niej ciągle. Dwie noce przemęczyłem się tak i już mnie nadzieja opuściła, gdy trzeciego dnia ledwie zciemniało, a jam leżał na moim barłogu, w oknie zobaczyłem jakby głowę ludzką.
Rzuciłem się ku kracie.
— Jaszko? — spytał głos cichy, w którym poznawałem Maryana.
— Ja! ja — wyjęknąłem, pochylając się ku niemu.
— Żywo... krata się ino trzyma, wyłam ją na izbę, a sam leź, jest drabina ze sznura. Skręcisz kark, jam temu nie winien. Dwóch nas postronki nie zniosą.
Usłyszałem potem drapanie po murze i ucichło.
Jakom sobie naówczas rady dał, jeden Bóg wie. Z kratą nie było wiele zachodu, wykruszyła się zaraz tak, żem ledwie ją pochwycił aby z brzękiem nie padła. Jak stałem wysunąłem się przez okno, o resztki żelaza w murze kalecząc, alem tego ani czuł. Nogami naprzód począłem szukać sznura, potem rękami. Drabina się uginała i chwiała. Spuszczałem się trzymając co sił, ciągle oglądając, kiedy stanę na ziemi, ale mur wysoki był, i osłabłem niemal ze strachu i tego mocowania się, gdy naostatek poczułem, że mnie ktoś pochwycił za barki.
Pod nogami pluskała woda.