Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poprzysiężesz, iż z kraju się oddalisz na zawsze, nigdy nie powrócisz do niego i zapomnisz nawet młodości i pochodzenia swojego.
Spojrzał mi w oczy badająco, alem nie odpowiedział nawet. Takiej przysięgi złożyć nie chciałem. Głową potrząsłem.
— Danoby ci na to środki, abyś precz z Polski mógł wyjść i do klasztoru wstąpić — mówił dalej. — Rozmyśl się, gdy przysięgę złożysz.... któż wie? zmiękczą się może serca, zjednasz litość.
Odwróciłem rozmowę, dopraszając się już tylko spowiedzi i komunii świętej, wysłuchania mszy świętej.
Nie przyrzekł mi nic i nie odmówił, zdało się jednak jakby litość go poruszyła nieco. Słowa były surowe, ale głos łagodniejszy. Mówił o poddaniu się woli Bożej jeszcze, potem wstał, przeżegnał mnie i wyszedł.
Zostałem sam. Nie wiem już jak i zkąd w moim ucisku i niedoli wzięła się we mnie moc taka, żem przysięgą żądaną nie chciał okupić swobody.
Ale gdy po wyjściu księdza pomyślałem o tem, że musiałbym się w kraju obcym zagrzebać w klasztorze, takiem więzieniu, jak to, w którem siedziałem, wolałem już niewolę tę, bo w niej mi zawsze jakaś nadzieja wyzwolenia cudem błyskała.
W kilka dni ksiądz powrócił. Mówił mi prawie toż samo co wprzódy, nie odpowiedziałem mu prawie. W końcu spowiedzi mnie wysłuchawszy, obiecał, że nazajutrz do dnia mszy świętej słuchać będę i komunię otrzymam.
Zasnąć nie mogłem tej nocy, tak nadzieja wyjścia choć na chwilę z tego więzienia przejmowała mnie radością jakąś. Była to w mem życiu jednostajnem zmiana przynajmniej chwilowa.
Zaledwie na brzask się miało, gdy zaszłapały kro-