Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i oświeciła nią twarz moją, popatrzyła długo i zerwała się z jakąś grozą i oburzeniem. Wstała z ławy i odeszła zadumana. Chwilę trwało to... widziałem ją jakby w osłupieniu stojącą.
Ochłonąwszy nieco, dopiero teraz zmiarkowałem, że może ta niewiasta straszna los mój miała w swym ręku.
Nie odzywała się do mnie.
Wyciągnąłem ręce i począłem jęczeć.
— Za co mnie więzicie? za co zabijacie? Nikomum w życiu złego nie uczynił nic. Com wam winien!
Tupnęła na to niecierpliwie nogą. Nagle jakby jej myśl przyszła jakaś, rzuciła się ku mnie, na mnie. Chwyciła za gardło i nim się mogłem zasłonić rękami, porwała na szyi wiszący krzyży, dany mi przez matkę, usiłując go zerwać.
Był to największy w świecie skarb dla mnie, któregom bodaj życiem bronił. Zaledwiem się domyślił, czego chciała, gdy tak gwałtownie oparłem się jej i począłem odpychać ją, że nareszcie ustąpić musiała.
W czasie tego krótkiego pasowania się ze mną, na które przestraszona baba patrzyła z załamanemi rękami, słowo się jej z ust nie wyrwało. Czułem tylko oddech gorący i jakby zębów zgrzytanie.
Wyrwawszy się z rąk jej, uciekłem w przeciwny kąt izby. Popatrzyła na mnie, chwyciła lampkę i wyszła, trzaskając drzwiami.
Długo potem przelękły uspokoić się nie mogąc, nie szedłem do łóżka. Obawiałem się jakiej zdrady, podstępu, gwałtu, a krzyżyka mojego postanowiłem bronić, choćby życie stracić przyszło.
Rozedniało jednak, nie zjawił się nikt i nocna owa przygoda wydała mi się po dniu jak zmora jakaś senna.
Następnego dnia przyszedł Sliziak. Niósł z sobą co przyobiecał: papier, inkausty, pióra i gruby rękopism, do którego poskoczyłem ciekawością zdjęty.