Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie polepszyło się, owszem doktór znalazł, że ostatnia zbliżała się godzina.
We wtorek po kwietniej niedzieli, gdyśmy w kościele byli, i właśnie passyę śpiewano, postrzegłem wchodzących tych kilku co przy kardynale byli i z zakrystyi krzyż i lichtarze biorących szybko, a żywo coś między sobą szepcących.
W kościele, gdzieśmy stali, z ust do ust podawano sobie: kardynał nie żyje.
Gdym to usłyszał, zabrzmiało mi ono w uszach jakby wyrok na mnie wydany. Nigdy się lepsza zręczność nastręczyć nie mogła do ucieczki, jakby wszyscy żalem zdjęci przygotowaniami do pogrzebu wielkim żalem jakby ogłuszeni, na mnie zważać nie mieli czasu.
Upadłszy przed wielkim ołtarzem na kolana i pomodliwszy się gorąco do Boga, a rozpłakawszy nad losem moim, wymknąłem się z kościoła przez zakrystyę i wprost do izbym szedł, którą nas trzech zajmowało razem.
Tu jedną opończę tylko na siebie narzuciwszy, innej odzieży nie biorąc, bom się obciążać lękał, wśród zamięszania i gwaru jaki w podwórcu powstał, bo się już ludzie cisnęli posłyszawszy, że w dzwony pogrzebowe bito, wysunąłem się w ulicę i sam wcale nie wiedząc dokąd idę, na miasto się puściłem. Nieprędko ochłonąłem tak, żem myśli mógł zebrać.
Pieszo ucieczka wydawała mi się trudniejszą jeszcze, niż gdybym konia miał, ale do niego potrzeba było kulbaki uzdy i rzędu jakiegoś, a potem karmić go też po drodze. Chętniebym był jedną lub dwie sztuki złota z węzełka gdzieś pokryjomu dobył, aby mojego skarbu nie pokazywać i ważyłbym na kupno konia, alem ceny jego nie znał i nie wiedział gdzie go szukać.
Gdym tak pośpiesznie ulicą jeszcze szedł, nastręczył mi się mieszczanin, człek letni o kiju, z zapytaniem czy nie z zamku idę.