Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Komnat było wiele, bo ks. Zbyszek zawsze przyjmował garnących się i codzień u niego stoły i izby przepełnione były.
Na ścianach obicia, na podłogach kobierce, stoły świecące, obrazy złociste, naczynia srebrne i wyzłacane, służba wszędzie czekająca rozkazów, uniżoność z jaką się do biskupa zbliżano na mnie chudzinie musiały wywrzeć przygniatające wrażenie.
Ujrzałem nagle przed sobą mężczyznę dosyć słusznego wzrostu, pełnego ciała, z twarzą piękną ale surową, z majestatem takim, iż nie na mnie tylko trwogę wrażał. Spojrzenie jego przeszywało.
Doświadczyłem tego, że i ks. Jan czytał w duszy, ale inaczej wzrok jego schodził w głąb człowieka jak promień słoneczny, grzejąc i żywiąc, biskup zdawał się człowieka w proch obracać.
Gdym wszedł ciągnąc powoli za Doliwą do izb, w których już było ciemno i woskowe tylko świece na stole mrok rozpraszały, ks. Zbyszek w milczeniu mi się jął przypatrywać długo. Kazał mi stanąć nawet tak do światła, aby twarz mógł widzieć. Zmarszczony groźnie, chmurny, ustami poruszając a nie mówiąc nic dumał długo.
Naostatek odezwał się głosem potężnym, powoli:
— Ty to jesteś coś się wychował w Wilnie, sierota?
Ledwiem umiał coś przebąknąć.
— Tak, sierota jesteś — dodał z naciskiem — i dlatego ja się chcę losem twoim zająć, aleś na to zasłużyć powinien... nie cierpią u mnie krnąbrności.
— Nie odpowiadałem nic, dorzucił po chwili:
— Sukienkęby ci duchowną oblec należało? Umiesz co?...
Z moich słów niewiele się pewnie mógł biskup nauczyć, plątałem się i jąkałem, wejrzenie jego przerażało mnie. Musiał widzieć, żem drżał cały. Pomimo to kłamać nie chciałem i tłumaczyłem się, że sam siebie nie znałem jeszcze.